DZIEJE RELIGII, FILOZOFII I NAUKI
indeks | antologia religijna | antologia filozoficzna | filozofia nauki
David HUME
Badania dotyczące rozumu ludzkiego
tłum. Jan Łukasiewicz i Kazimierz Twardowski, oprac. Anna Hochfeldowa
Rozdział I. O różnych rodzajach filozofii
Rozdział II. O pochodzeniu idei
Rozdział III. O kojarzeniu idei
Rozdział IV. Wątpliwości sceptyczne dotyczące czynności rozumu
Rozdział V. Sceptyczne rozwiązanie tych trudności
Rozdział VI. O prawdopodobieństwie
Rozdział VII. O idei związku koniecznego
Rozdział VIII. O wolności i konieczności
Rozdział IX. O rozumie zwierząt
Rozdział X. O cudach
Rozdział XI. O szczególnej opatrzności i o życiu przyszłym
Rozdział XII. O filozofii akademickiej, czyli sceptycznej
Rozdział I
O różnych rodzajach filozofii
Filozofię moralną, czyli naukę o naturze ludzkiej, można ujmować w sposób dwojaki; każdy z nich ma swoje zalety i może przyczynić się do zadowolenia (entertainement), nauki i poprawy ludzkości. Jedni uważają człowieka za istotę zrodzoną głównie do działania, zależną w swoim postępowaniu od upodobań i uczuć, dążącą do rzeczy jednych, a unikającą innych, stosownie do wartości, jaką zdają się posiadać, oraz do tego, z jakiej bierzemy je strony. A że ze wszystkich rzeczy największą wartość przyznaje się cnocie, przeto malują ją filozofowie tej kategorii w najpiękniejszych barwach, korzystając obficie z pomocy poezji i wymowy, i przedstawiają swój przedmiot w sposób łatwy i przystępny, a przy tym tak, ażeby najskuteczniej przemówić do wyobraźni i pozyskać sympatię. Dobierają szczególnie efektowne przypadki i przykłady z życia; zestawiając przeciwne sobie charaktery, uwydatniają zachodzący między nimi kontrast; a wabiąc nas na drogę cnoty nadzieją chwały i szczęścia, strzegą naszych kroków na tej drodze za pomocą mądrych wskazówek i znakomitych wzorów. Uczą nas odczuwać różnicę między występkiem a cnotą; wzbudzają nasze wzruszenia i kierują nimi; kiedy zaś uda im się skłonić serca nasze do umiłowania tego, co prawe i godziwe, sądzą, że osiągnęli w pełni cel wszystkich swych trudów.
Filozofowie drugiego rodzaju widzą w człowieku istotę raczej myślącą niż działającą i starają się bardziej wykształcić jego rozum niż udoskonalić obyczaje. Dla nich natura ludzka jest przedmiotem dociekań; roztrząsają ją zatem skrupulatnie, chcąc znaleźć zasady, które rządzą naszym rozumem, pobudzają uczucia i sprawiają, że chwalimy albo ganimy dany przedmiot, uczynek, sposób zachowania się. Poczytują to całemu piśmiennictwu za brak, że filozofia nie zdołała dotychczas w sposób powszechnie uznany ustalić podstaw etyki, rozumowania, krytyki estetycznej; że rozprawia ciągle o prawdzie i fałszu, o cnocie i występku, o pięknie i brzydocie, nie umiejąc podać źródła tych rozróżnień. W mozolnym tym przedsięwzięciu nie cofają się przed żadnymi trudnościami, lecz postępując od poszczególnych przypadków do zasad ogólnych starają się wyśledzić zasady coraz to ogólniejsze i nie zaznają spoczynku, póki nie dotrą do owych zasad ostatecznych, które muszą w każdej nauce położyć kres ciekawości ludzkiej. Chociaż dociekania ich wydają się abstrakcyjne, a nawet niezrozumiałe dla zwykłych czytelników, pragną oni uznania ludzi uczonych i mądrych i czują się dostatecznie wynagrodzeni za trudy całego żywota, jeżeli uda im się wydobyć na jaw kilka ukrytych prawd, które mogą przyczynić się do pouczenia potomności.
Jest rzeczą pewną, że filozofia popularna i przystępna (easy and obvious) zachowa zawsze u ogółu ludzi pierwszeństwo przed ścisłą filozofią spekulatywną (accurate and abstruse), a wielu zachwalać ją będzie jako nie tylko przyjemniejszą, lecz także bardziej pożyteczną. Bliżej łączy się ona z życiem, kształci serce i uczucia, a odnosząc się bezpośrednio do zasad, które kierują działaniem ludzkim, poprawia obyczaje i zbliża człowieka do doskonałych wzorów, jakie opisuje. Filozofia spekulatywna natomiast, opierając się na sposobie myślenia, który nie ma nic wspólnego z działaniem i życiem praktycznym, zatraca się, gdy filozof opuści swe ustronie i wstąpi na widownię życia; niełatwo też mogą jej zasady wywrzeć wpływ na nasz sposób zachowania się i postępowanie. (...)
(...) Sława Cycerona kwitnie po dziś dzień, podczas gdy sława Arystotelesa zupełnie upadła. La Bruyere głośny jest poza morzami i do tej pory cieszy się uznaniem, natomiast Malebranche'a sławili tylko współcześni mu rodacy. A Addisona będą może jeszcze chętnie czytać ludzie wtedy, gdy o Locke'u nikt już nie wspomni.
Człowiek zajmujący się wyłącznie filozofią jest postacią na ogół nie bardzo chętnie przez świat widzianą, ponieważ według powszechnego mniemania nie przysparza społeczeństwu ani żadnego pożytku, ani przyjemności, żyjąc z dala od ludzi, wśród zasad i pojęć tak samo jak on niedostępnych. Ale kompletny nieuk z jeszcze większym spotyka się lekceważeniem; zaś kiedy w jakimś kraju rozkwitają nauki, zupełny brak zamiłowania do szlachetnych tych zajęć uchodzi za najpewniejszą oznakę pospolitości ducha. Za wzór doskonałości uważa się człowieka, który nie popada w żadną z tych krańcowości i odznacza się w równej mierze zamiłowaniem do książek, towarzystwa i życia praktycznego, zachowując w obcowaniu z innymi ową bystrość umysłu i wrażliwość, którą wytwarza kontakt z literaturą piękną, a w życiu praktycznym - rzetelność i dokładność, do jakiej z natury rzeczy prowadzi dobra filozofia. Ażeby wykształcić i rozpowszechnić tak wszechstronnie rozwinięty typ człowieka, nie ma nic użyteczniejszego nad utwory w łatwym stylu i typie, które nie odciągają zanadto od życia, nie wymagają do swego zrozumienia głębokich studiów ani odcięcia się od świata, a sprawiają, że czytelnik powraca do ludzi pełen szlachetnych uczuć i mądrych nauk, dających się zastosować w każdej życiowej potrzebie. Dzięki takim utworom cnota staje się ponętna, nauka przyjemna, towarzystwo pouczające, a samotność - nie nudna.
Człowiek jest istotą rozumną, z nauki czerpie więc właściwą dla siebie strawę i pożywienie. Lecz tak ciasne są granice rozumu ludzkiego, że niewiele można się spodziewać zadowolenia z osiągnięć w tej dziedzinie, czy to pod względem ich zakresu, czy pewności. Równie jak rozumną, jest człowiek istotą towarzyską; nie zawsze jednak znaleźć może towarzystwo przyjemne i zajmujące i nie zawsze czuje do niego należyty pociąg. Człowiek jest także istotą czynną, zarówno więc z tego powodu, jak wskutek rozlicznych potrzeb życiowych musi pracować i zajmować się sprawami praktycznymi. Lecz umysłowi potrzeba od czasu do czasu odpoczynku, nie może zatem bez przerwy utrzymać się w gotowości do pracy i trudu. Zdaje się przeto, że natura wyznaczyła rodzajowi ludzkiemu mieszany sposób życia jako najbardziej dlań odpowiedni i po cichu ostrzegła człowieka, ażeby żadnej ze swych skłonności nie pozwolił wybujać na tyle, by odebrało mu to możliwość innych zainteresowań i zajęć. Puść wodze swej namiętności dla nauki, powiada; niech tylko nauka twoja będzie ludzka i niech ma bezpośrednią styczność z czynnym życiem i społeczeństwem. Spekulacji myślowych i badań sięgających w głąb zabraniam ci i karać je będę surowo: sprowadzą one na ciebie posępną melancholię, pogrążą cię w wiecznej niepewności, a gdy rzekome swe odkrycia ogłosisz światu, spotkasz się z chłodnym przyjęciem. Bądź filozofem, lecz przy całej swej filozofii bądź też człowiekiem.
Gdyby ogól ludzi poprzestawał na tym, że woli filozofię popularną niż abstrakcyjną i uczoną, a tej ostatniej nie potępiał ani lekceważył, można by ostatecznie zgodzić się z tą powszechną opinią i bez sprzeciwów pozwolić każdemu człowiekowi lubić to, do czego skłaniają go własne upodobania i uczucia. Ponieważ jednak często w sprawie tej idzie się dalej, posuwając się aż do całkowitego odrzucenia wszelkich głębszych dociekań, czyli tego, co nosi zwykle nazwę metafizyki, przeto zastanowimy się obecnie, jakie rozumne argumenty przytoczyć można w ich obronie.
Zacznijmy od uwagi, że jedną ze znacznych korzyści, wynikających z filozofii ścisłej i abstrakcyjnej, są usługi świadczone filozofii popularnej i bliskiej sprawom ludzkim, która bez pomocy tamtej nie zdołałaby nigdy osiągnąć w swych poglądach, wskazówkach i dowodzeniach dostatecznego stopnia ścisłości. Cała literatura piękna to tylko obrazy życia ludzkiego, rozmaitych ludzkich postaw i sytuacji; wzbudza ona w nas różne uczucia - pochwały lub nagany, podziwu lub kpiny - stosownie do rodzaju przedmiotu, który nam przedstawia. Zadanie to niezawodnie lepiej wykona artysta, który oprócz subtelnego smaku i bystrego zmysłu spostrzegawczego posiada dokładną znajomość naszej wewnętrznej organizacji, czynności rozumu, działań namiętności i rozmaitych odmian uczucia, odróżniających występek od cnoty. Jakkolwiek mozolne wydać może się to do wewnątrz skierowane badanie, staje się ono jednak w pewnej mierze nieodzownie potrzebne tym, którzy chcą z powodzeniem opisać widomą, zewnętrzną stronę życia i obyczajów. Anatom ukazuje nam rzeczy w najwyższym stopniu niemiłe i wstrętne; a jednak nauka jego przydaje się malarzowi, nawet kiedy maluje Wenus lub Helenę. Używając najbogatszych barw swojej sztuki i nadając swoim postaciom pełen gracji i uroku wygląd, musi malarz jednak zwrócić zarazem uwagę na wewnętrzną budowę ciała ludzkiego, na rozmieszczenie mięśni, układ kości oraz na przeznaczenie i kształt każdej części ciała i każdego jego organu. Dokładność w każdym przypadku podnosi walory piękna, a trafność rozumowania - walor subtelnych uczuć. Daremnie wywyższalibyśmy jedno, deprecjonując drugie.
Widzimy nadto, że gdy chodzi o wszystkie sztuki i umiejętności, nawet jeśli ich związek z życiem i działaniem jest najbliższy, duch ścisłości, jakkolwiek bądź nabyty, zbliża je do doskonałości i sprawia, że lepiej służą dobru społeczeństwa. A chociaż filozof żyje z dała od życia praktycznego, przecież filozoficzny sposób myślenia, jeżeli poszczególne jednostki starannie go kultywują, rozszerza się stopniowo na całe społeczeństwo i użycza podobnej poprawności każdej sztuce i każdemu powołaniu. Polityk nabywa większej ostrożności i subtelności w rozdzielaniu i równoważeniu władzy, prawnik rozumuje bardziej metodycznie i wedle lepszych zasad, wódz ściślej przestrzega karności i z większą przezornością układa plany operacji. Trwałość nowożytnych rządów w porównaniu ze starożytnymi oraz ścisłość nowożytnej filozofii wzrastały stopniowo i prawdopodobnie w analogicznym tempie wzrastać będą nadal.
Gdyby nawet z dociekań filozoficznych wynikała tylko ta korzyść, że zaspokajają niewinną ciekawość, i tak nie należałoby ich lekceważyć, gdyż byłyby jedną więcej z nielicznych bezpiecznych i nieszkodliwych rozrywek, które ludzkości przypadły w udziale. Najmilsza ścieżka życia i najmniej kryjąca zasadzek prowadzi drogą nauki i wiedzy, a tego, kto potrafi usunąć jakąś przeszkodę na tej drodze lub ukazać nowe jakieś perspektywy, powinno się uważać za dobroczyńcę ludzkości. Zajęcia naukowe mogą wydawać się uciążliwe i nużące, ale podobnie jak silne organizacje cielesne, tak samo zdarzają się dzielne i kwitnącym zdrowiem obdarzone umysły, które potrzebują forsownych ćwiczeń i czerpią przyjemność z tego, co dla ogółu ludzi jest mozolne i trudne. Ciemność jest w samej rzeczy uciążliwa zarówno dla umysłu, jak dla oka, lecz co za rozkosz, co za radość wydobyć z ciemności światło, choćby kosztem największej pracy.
Zarzuca się jednak, że ta ciemność w filozofii uczonej i abstrakcyjnej jest nie tylko uciążliwa i nużąca, lecz że jest ona także nieuniknionym źródłem niepewności i błędu. W samej rzeczy, najsłuszniejszym i najbardziej poważnym zarzutem w stosunku do znacznej części metafizyki jest to, że nie jest ona właściwie nauką, lecz wynika albo z bezowocnych wysiłków próżności ludzkiej, która chciałaby zgłębić rzeczy dla rozumu zgoła niedostępne, albo też z chytrości potocznych zabobonów, które, nie mogąc obronić się na otwartym polu, fabrykują splątane zarośla, by ukryć i osłonić swą słabość. Wypędzone z miejsc otwartych, ucieka to plemię rozbójnicze do lasów i czatuje w zasadzce, by wedrzeć się na każdą niestrzeżoną drogę myśli i zablokować ją religijnymi skrupułami i przesądami. (...)
(...) Jedyna metoda, za pomocą której uwolnić można od razu naukę od tych zawiłych kwestii, polega na tym, by wniknąć w naturę rozumu ludzkiego i okazać na podstawie ścisłej analizy jego władz i zdolności, że nie nadaje się w żaden sposób do roztrząsania tak odległych i niejasnych rzeczy. Musimy podjąć się tej pracy, żeby móc następnie żyć spokojnie; musimy uprawiać starannie prawdziwą metafizykę, by pozbyć się fałszywej i zepsutej. Niektórych od zwodniczej filozofii chroni lenistwo; u innych nad lenistwem przeważa jednak ciekawość. Zwątpienie, które w pewnych chwilach bierze górę, ustępuje z kolei miejsca śmiałym nadziejom i oczekiwaniom. Ścisłe i trafne rozumowanie jest jedynym uniwersalnym lekarstwem, odpowiednim dla wszystkich osób i usposobień; ono jedno potrafi obalić filozoficzną tę spekulację i ów żargon metafizyczny, który w połączeniu z potocznym zabobonem czyni ją niejako nieprzeniknioną dla tych, co rozumują niedbale, i nadaje jej pozór nauki i mądrości.
Z dokładniejszego rozpatrzenia władz i zdolności natury ludzkiej wynika nie tylko ta korzyść, że możemy po uważnym zbadaniu sprawy odrzucić najmniej pewną i najmniej przyjemną część wiedzy, lecz i wiele korzyści pozytywnych. Jest rzeczą godną uwagi, że czynności umysłu, jakkolwiek są nam najbliższe, zdają się, gdy je badamy, zapadać w ciemność; wzrok nasz niełatwo umie znaleźć linie i granice, które je wyróżniają i dzielą. Są to zbyt ulotne obiekty, by mogły przez dłuższy czas przedstawiać się jednakowo; trzeba je ująć w jednej chwili, przy pomocy szczególnej przenikliwości, będącej darem natury, udoskonalonym przez przyzwyczajenie i refleksję. Jest to przeto wcale niepoślednia część nauki, poznać po prostu różne czynności umysłu, oddzielić jedne od drugich, ułożyć je według właściwych kategorii i uporządkować cały ten pozorny chaos, w który są uwikłane, gdy stają się przedmiotem refleksji i badania. (...)
Gdy więc starannie uprawiać będziemy filozofię i gdy ogół, zwracając na tę naukę uwagę, doda jej zachęty, czyż nie będzie nam wolno spodziewać się, że zdoła ona poszukiwania swe posunąć jeszcze dalej i wykryć, do pewnego przynajmniej stopnia, tajemne sprężyny i prawa, które kierują czynnościami umysłu ludzkiego? Przez długi czas zadowalali się astronomowie tym, że na podstawie zjawisk określali rzeczywiste ruchy, układ i wielkość ciał niebieskich; aż pojawił się wreszcie filozof, który za pomocą bardzo udatnego rozumowania określił także prawa i siły rządzące i kierujące ruchami planet. Podobnych rzeczy dokonano i dla innych dziedzin przyrody. Nie ma więc powodu tracić nadziei na analogiczne sukcesy i w naszych badaniach, dotyczących władz umysłu i jego organizacji, jeżeli tylko przeprowadzone zostaną z takim samym talentem i ostrożnością. Prawdopodobnie jedne czynności i prawa umysłu zależą od drugich, te znowu mogą dać się sprowadzić do innych, jeszcze bardziej ogólnych i uniwersalnych. Jak daleko można w badaniach tych się posunąć - trudno to nam będzie ściśle określić, zanim starannie rzeczy nie wypróbujemy, a trudno także i potem. (...) Jeżeli więc kwestie te leżą w granicach rozumu ludzkiego, to może rozwiążemy je w końcu szczęśliwie; jeżeli nie, będziemy przynajmniej mogli porzucić je z czystym sumieniem. (...)
(...) Będziemy szczęśliwi, gdy uda nam się złączyć różne rodzaje filozofii, godząc gruntowność badań z jasnością i rzetelność z oryginalnością; zaś jeszcze szczęśliwsi, gdy rozumując w sposób przystępny, zdołamy podważyć podstawy filozofii spekulatywnej, która dotychczas służyła, jak się zdaje, jedynie ochronie zabobonu i osłaniała niedorzeczność i błąd.
Rozdział II
O pochodzeniu idei
Każdy bez trudu przyzna, że istnieje znaczna różnica między percepcjami umysłu zależnie od tego, czy odczuwamy przykrość nadmiernego gorąca lub przyjemność umiarkowanego ciepła, czy też uprzytamniamy sobie później wrażenia te z pamięci lub wyprzedzamy je wyobraźnią. Te zdolności umysłu mogą naśladować lub odtwarzać percepcje zmysłów; nie potrafią jednak nigdy osiągnąć w całej pełni siły i żywości czuć pierwotnych. Nawet wtedy, gdy działają z największą siłą, możemy co najwyżej rzec o nich, że tak żywo przedstawiają nam przedmioty, iż prawie je czujemy lub widzimy. Wyjąwszy jednak wypadki rozstroju umysłowego, wywołanego chorobą lub obłąkaniem, nie mogą nigdy percepcje te uzyskać takiego stopnia żywości, by zupełnie nie dały się od pierwotnych odróżnić. Wszelkie barwy poezji, choćby najwspanialsze, nie zdołają nigdy oddać przyrody w taki sposób, ażebyśmy opis wzięli za rzeczywisty krajobraz. Najżywsza myśl nie dorówna nigdy najsłabszemu nawet czuciu.
Taką samą różnicę możemy zauważyć, jeśli chodzi o wszystkie inne percepcje umysłu. Inaczej zachoruje się człowiek w napadzie gniewu, inaczej, gdy tylko myśli o tym uczuciu. Skoro mi ktoś powie, że jakaś osoba jest zakochana, łatwo zrozumiem jego myśl i utworzę sobie trafne wyobrażenie o stanie tej osoby; w żaden jednak sposób nie mogę wziąć tego wyobrażenia za rzeczywiste niepokoje i wzruszenia miłosne. Gdy myślimy o minionych uczuciach i wzruszeniach, myśl nasza jest wiernym zwierciadłem i odtwarza rzeczy zgodnie z prawdą; lecz barwy, których używa, są blade i niewyraźne w porównaniu z tymi, w które odziane były percepcje pierwotne. Nie trzeba wielkiej bystrości ani głowy metafizycznej, by spostrzec między nimi różnicę.
Możemy przeto teraz podzielić wszystkie percepcje umysłu na dwie klasy, czyli rodzaje, które różnią się od siebie stopniem siły i żywości. Słabsze i mniej żywe percepcje nazywają się zwykle myślami lub ideami. Dla drugiej kategorii brak nazwy w naszym języku i w bardzo wielu innych; jak przypuszczam dlatego, że tylko dla potrzeb filozoficznych trzeba było objąć je jakimś jednym słowem czy terminem ogólnym. Pozwólmy sobie zatem nazwać je impresjami, nadając słowu temu znaczenie cokolwiek odmienne od zwykłego. Przez wyraz impresja rozumiem więc wszystkie percepcje żywsze, które powstają, gdy słyszymy, widzimy, czujemy, kochamy, nienawidzimy, pożądamy lub chcemy. Impresje zaś odróżniam od idei, które są mniej żywymi percepcjami i które uświadamiamy sobie wtedy, gdy zastanawiamy się nad którymkolwiek z wymienionych powyżej wrażeń lub wzruszeń.
Na pierwszy rzut oka nie ma, zdaje się, rzeczy, która by mniej była skrępowana aniżeli myśl człowieka; wymyka się ona nie tylko wszelkiej ludzkiej władzy i kontroli, ale swobody jej nie hamują nawet granice natury i rzeczywistości. Tworzyć dziwolągi i łączyć nieodpowiadające sobie kształty i formy - to dla wyobraźni trudność nie większa, niż przedstawienie sobie najnaturalniejszych i doskonale znanych przedmiotów. I podczas gdy nasze ciało przykute jest do jednej planety, po której porusza się z mozołem i trudem, myśl może nas w jednej chwili przenieść w najodleglejsze zakątki wszechświata, a nawet poza wszechświat, w nieograniczony chaos, w którym, jak sobie wyobrażamy, panuje zupełny zamęt. Czego oko nie widziało ani ucho nie słyszało - nawet to można sobie także wyobrazić; w mocy myśli jest wszystko, z wyjątkiem tego, co zawiera absolutną sprzeczność.
Chociaż jednak myśl nasza zdaje się posiadać nieograniczoną swobodę, przekonamy się po bliższym zbadaniu, że zamknięta jest faktycznie w bardzo ciasnych granicach i że cała twórcza moc umysłu sprowadza się jedynie do zdolności łączenia, przemieszczania, powiększania lub umniejszania materiału dostarczonego nam przez zmysły i doświadczenie. Gdy myślimy o złotej górze, łączymy tylko ze sobą dwie niesprzeczne idee, złoto i górę, które poznaliśmy już poprzednio. Cnotliwego konia możemy sobie pomyśleć; możemy bowiem na podstawie znajomości własnych doznań pomyśleć sobie cnotę i połączyć ją z kształtem i postacią konia, zwierzęcia dobrze nam znanego. Jednym słowem, cały materiał myślowy pochodzi albo z wrażeń zewnętrznych, albo z wewnętrznych, a tylko połączenie ich i układ zależą od umysłu i woli. Albo też, wyrażając się w sposób filozoficzny, wszystkie nasze idee, czyli słabsze percepcje, są kopiami impresji, czyli percepcji żywszych.
Ażeby to udowodnić, wystarczą, mam nadzieję, dwa następujące argumenty. Po pierwsze: gdy analizujemy nasze myśli, czyli idee, najbardziej nawet złożone lub wzniosłe, przekonujemy się zawsze, że można je rozłożyć na idee proste, odtwarzające jakieś poprzednie uczucie lub wrażenie. Nawet idee, które z pochodzeniem tym na pozór nic wspólnego nie mają, ujawniają po bliższym zbadaniu taki sam sposób powstania. Idea Boga jako istoty nieskończenie rozumnej, mądrej i dobrej powstaje z refleksji nad czynnościami naszego własnego umysłu i z nieograniczonego spotęgowania cech dobroci i mądrości. Rozbiorów takich możemy przeprowadzać, ile nam się podoba; zawsze okaże się, że każda badana idea jest kopią podobnej do niej impresji. Kto by twierdził, że teza ta nie jest w każdym przypadku prawdziwa i że nie brak wyjątków, ma jedną tylko i to łatwą drogę, żeby ją obalić: niech nam poda ideę, która w jego mniemaniu nie pochodzi z tego źródła. Wtedy naszym zadaniem będzie wskazać impresję, czyli żywą percepcję, która jej odpowiada, jeżeli zechcemy utrzymać nasze stanowisko.
Po wtóre: jeżeli się zdarzy, że wskutek jakiejś wady narządu zmysłowego brak komuś pewnej kategorii czuć, okazuje się zawsze, że brak mu również i odpowiednich idei. Ślepy nie może utworzyć sobie pojęcia barw, ani głuchy pojęcia dźwięków. (...) Lapończyk lub Murzyn nie mają pojęcia smaku wina. (...) Człowiek o łagodnych obyczajach nie może utworzyć sobie idei nienasyconej mściwości lub okrucieństwa; niełatwo też pojmie samolub, czym jest wielka przyjaźń i bezinteresowność. Przyznamy bez trudu, że inne istoty posiadać mogą wiele zmysłów, o których nie jesteśmy w stanie mieć pojęcia, gdyż idee ich nigdy nie dotarły do nas tą drogą, którą idea jakaś może dostać się do umysłu, to znaczy drogą faktycznego wrażenia i uczucia.
(...) Wszystkie idee, a zwłaszcza idee abstrakcyjne, są z natury blade i niewyraźne i umysł zaledwie może je uchwycić. Łatwo można je pomylić z innymi, podobnymi ideami, a gdy często używaliśmy jakiegoś terminu, choć nie łączyliśmy z nim wyraźnego znaczenia, skłonni jesteśmy myśleć, że łączy się on z jakąś określoną ideą. Natomiast wszystkie impresje, to znaczy wszystkie wrażenia, czy to zewnętrzne, czy wewnętrzne, są jasne i żywe. Granice między nimi są ściślej określone i nie tak łatwo w ich zakresie popełnić jakiś błąd lub się pomylić. Skoro zatem podejrzewamy, że jakiś termin filozoficzny bywa używany bez znaczenia, czyli idei (co zbyt często się dzieje), pozostaje nam tylko zbadać, z jakiej impresji wywodzi się owa rzekoma idea. Jeżeli zaś żadnej impresji nie da się wskazać, potwierdzi to słuszność naszych podejrzeń. Oświetlając idee tak jasno, możemy się nie bez racji spodziewać, że czynimy bezprzedmiotową wszelką dalszą dyskusję na temat ich realnego istnienia i natury. (...)
Rozdział III
O kojarzeniu się idei
Jest rzeczą, oczywistą, że istnieje jakieś prawo (principle) związku pomiędzy różnymi myślami, czyli ideami umysłu, i że następują one po sobie w sposób do pewnego stopnia metodyczny i prawidłowy, gdy pojawiają się w pamięci lub wyobraźni. W poważniejszych rozmyślaniach i wypowiedziach fakt ten jest tak widoczny, że każdą poszczególną myśl, która przerwie prawidłowy tok czy łańcuch idei, spostrzegamy i eliminujemy natychmiast. Nawet w najbardziej fantastycznych, najbardziej bezładnych marzeniach, ba, nawet w snach naszych odkryć możemy po zastanowieniu się, że wyobraźnia nie pędzi w nich na oślep, ale że zawsze jest jakiś związek pomiędzy poszczególnymi następującymi po sobie ideami. Gdybyśmy spisali najzupełniej swobodną, luźno toczącą się rozmowę, zauważylibyśmy od razu coś, co stanowiło łącznik pomiędzy kolejnymi jej etapami. Gdyby zaś nie dało się go odszukać, to jednak osoba, która przerwała tok rozmowy, powiedziałaby nam, że jakieś ukryte następstwo myśli pojawiło się w jej umyśle, odwodząc ją stopniowo od przedmiotu rozmowy. Stwierdzono, że w różnych językach, nawet jeśli nie można podejrzewać najmniejszego między nimi związku czy styczności, wyrazy oznaczające najbardziej choćby złożone idee ściśle sobie odpowiadają. Stanowi to niezbity dowód tego, że idee proste, zawarte w złożonych, zostały połączone ze sobą na zasadzie jakiegoś powszechnego prawa, które jednako przejawia się u wszystkich ludzi.
Chociaż fakt łączenia się rozmaitych idei ze sobą zbyt jest oczywisty, by mógł ujść uwagi, nie znam przecież filozofa, który by próbował wyliczyć lub sklasyfikować wszystkie zasady ich kojarzenia się; a jest to przecież przedmiot, który, jak się zdaje, zasługuje na zainteresowanie. Co do mnie, sądzę, że istnieją tylko trzy zasady związku pomiędzy ideami, mianowicie podobieństwo, styczność w czasie lub przestrzeni oraz przyczyna i skutek.
W to, że zasady te służą do łączenia idei, jak sądzę, nikt szczególnie wątpić nie będzie. Obraz wiedzie w sposób naturalny myśl naszą w stronę oryginału. Wzmianka o jednym pomieszczeniu w jakimś domu daje w sposób naturalny początek myśli lub rozmowie o innych. A gdy myślimy o ranie, trudno nam powstrzymać się od myśli o cierpieniu, które z niej wynika. Trudno byłoby jednakże udowodnić w stopniu zadowalającym dla czytelnika, a nawet dla siebie samego, że wyliczenie to jest wyczerpujące i innych zasad kojarzenia się prócz wymienionych nie ma. W takich przypadkach możemy jedynie przemyśleć szereg przykładów, badając starannie zasadę, która wiąże ze sobą różne myśli, i nie ustawać dopóty, dopóki zasadzie tej nie nadamy możliwie najogólniejszej postaci. Im więcej przykładów zbadamy i im więcej dołożymy starań, tym większą osiągniemy pewność, że wyliczenie, które na tej podstawie podajemy, jest wyczerpujące i pełne. (...)
Rozdział IV
Wątpliwości sceptyczne dotyczące czynności rozumu
Część I
Wszystkie przedmioty rozumu lub badania ludzkiego można w sposób naturalny podzielić na dwa rodzaje, tj. na stosunki pomiędzy ideami i na fakty. Pierwszego rodzaju przedmiotów dotyczą geometria, algebra i arytmetyka, krótko mówiąc - wszelkie twierdzenia, które są albo intuicyjnie, albo demonstratywnie pewne. Twierdzenie, że kwadrat przeciwprostokątnej równa się sumie kwadratów obu przyprostokątnych, wyraża pewien stosunek pomiędzy tymi figurami. Zdanie, że trzy razy pięć równa się połowie trzydziestu, wyraża pewien stosunek pomiędzy tymi liczbami. Twierdzenia tego rodzaju odkryć można dzięki samemu działaniu myśli, niezależnie od jakichkolwiek przedmiotów istniejących we wszechświecie. Gdyby nawet kół lub trójkątów na świecie wcale nie było, to i tak prawdy dowiedzione przez Euklidesa zachowałyby zawsze pewność i oczywistość.
Fakty, które stanowią drugą kategorie przedmiotów rozumu ludzkiego, nie dają się dowodzić (are not ascertained) w taki sam sposób; dowody (evidence), które przemawiają na rzecz ich prawdziwości, jakkolwiek wielkiej wagi, mają odmienną naturę niż tamte. Żaden fakt nie wyklucza możliwości faktu przeciwstawnego, ten bowiem nie może nigdy zawierać sprzeczności, a umysł równie łatwo i jasno go pojmuje, jak gdyby był najzupełniej zgodny z rzeczywistością. Że słońce jutro nie wzejdzie, jest zdaniem nie mniej zrozumiałym i nie bardziej w sobie sprzecznym niż twierdzenie, że wzejdzie. Nadaremnie przeto usiłowalibyśmy wykazać demonstratywnie jego fałszywość. Gdyby można fałszywość tego zdania wykazać demonstratywnie, musiałoby ono zawierać w sobie sprzeczność, a wtedy umysł nie mógłby go jasno pojąć.
Jest zatem, jak się zdaje, rzeczą interesującą zbadać, co uprawnia nas do tego (what is the nature of that evidence), by w kwestiach rzeczywistego istnienia i faktów żywić pewność wykraczającą poza bieżące świadectwo zmysłów i zapis pamięci. Ten dział filozofii - rzecz ciekawa - mało był uprawiany zarówno w starożytności, jak i w czasach nowszych; (...).
Wszelkie rozumowanie dotyczące faktów ma, jak się zdaje, za podstawę stosunek przyczyny i skutku. Jedynie za pomocą tego stosunku możemy wyjść poza świadectwo pamięci i zmysłów. Gdyby kogoś zapytać, dlaczego uznaje fakt, który mu nie jest dany w doświadczeniu, np. że przyjaciel jego bawi na wsi albo we Francji - podałby tego rację, ą racją tą byłby jakiś inny fakt, np. że otrzymał od niego list albo że znał wcześniejsze jego plany i decyzje. Kto znalazłby zegarek lub jakiś inny przyrząd na niezamieszkałej wyspie, wnioskowałby, że na wyspie tej byli kiedyś ludzie. Wszelkie nasze rozumowania dotyczące faktów są takiej samej natury; przypuszczamy tu zawsze, że zachodzi związek pomiędzy faktem danym nam w doświadczeniu a innym, o którym na podstawie tamtego wnosimy. Gdyby ich nic ze sobą nie łączyło, wniosek byłby nieuprawniony. Słysząc w ciemności artykułowany głos i rozumne słowa, jesteśmy przekonani, że jest tu jakiś człowiek. Dlaczego? Ponieważ są to rzeczy wynikające z ustroju i organizmu ludzkiego, ściśle z nim związane. Analizując jakiekolwiek inne rozumowanie tego rodzaju, zobaczymy zawsze, że opiera się ono na stosunku przyczyny i skutku, przy czym stosunek ten bywa bliższy lub dalszy, prosty lub rozgałęziony. Ciepło i światło są równoległymi skutkami ognia i z jednego z nich wolno zasadnie wnosić o drugim.
Chcąc zatem poznać dokładnie, co stanowi podstawę upewniającą nas o prawdziwości faktów, musimy zbadać, w jaki sposób poznajemy przyczyny i skutki.
Ośmielam się twierdzić, przy tym tezę moją wypowiadam w postaci zdania ogólnego nie dopuszczającego wyjątku, że w żadnym przypadku nie osiągamy znajomości tego stosunku na podstawie rozumowania a priori, wynika ona w zupełności z doświadczenia, mianowicie wtedy, gdy spostrzegamy, że jakieś konkretne przedmioty stale ze sobą się łączą. Przypuśćmy, że człowiek o najbystrzejszym nawet rozumie wrodzonym i jak największych zdolnościach znajduje się wobec jakiegoś przedmiotu: jeżeli przedmiot ten jest mu zupełnie nieznany, człowiek ów nie potrafi na podstawie najstaranniejszego zbadania jego własności zmysłowych wykryć ani żadnej z jego przyczyn, ani żadnego ze skutków. Chociażby zdolności intelektualne Adama były od samego początku bez zarzutu, nie zdołałby on przecież z płynności i przejrzystości wody wywnioskować, że może go zadławić, ani też z jasności i ciepła ognia, że może go spalić. Własności przedmiotu dostępne zmysłom nigdy nie ujawniają przyczyn, które go wywołały, ani też skutków, które z niego wynikną; rozum nasz bez pomocy doświadczenia nie może nic wnosić o rzeczywistym istnieniu i faktach.
Łatwo zgodzą, się wszyscy na zdanie, że przyczyny i skutki możemy poznać nie na podstawie rozumu, lecz tylko za pomocą doświadczenia, jeśli chodzi o przedmioty, o których pamiętamy, że niegdyś były nam zupełnie nieznane; zdajemy sobie bowiem sprawę, że byliśmy wówczas zupełnie niezdolni przewidzieć, co z nich wyniknie. Pokażmy człowiekowi, który nie ma pojęcia o fizyce, dwie gładkie płyty marmuru; człowiek ten nie domyśli się, że przylgną do siebie w taki sposób, iż trzeba będzie wielkiej siły, by je rozsunąć w kierunku prostopadłym, gdy tymczasem naciskowi bocznemu stawiają tak niewielki opór. Także gdy chodzi o zjawiska, które wykazują mało podobieństwa do powszednich zjawisk przyrody - wszyscy łatwo się godzą, że poznajemy je jedynie drogą doświadczenia; nikt przecież nie będzie sobie wyobrażał, że wybuch prochu strzelniczego albo przyciąganie magnesu można było odkryć na podstawie rozumowania a priori. Tak samo rzecz się ma, jeżeli skutek jakiś zależy od bardzo skomplikowanego mechanizmu albo od ukrytego układu cząstek; w takich przypadkach również bez trudu przyznajemy, że wszelka nasza wiedza pochodzi z doświadczenia. Któż będzie twierdził, że potrafi wskazać ostateczną przyczynę, dla której mleko i chleb są strawą odpowiednią dla człowieka, a nieodpowiednią dla lwa lub tygrysa?
Ale ta sama prawda nie wyda się na pierwszy rzut oka równie oczywista, jeżeli chodzi o zjawiska, z którymi oswoiliśmy się od pierwszych chwil życia, które wykazują ścisłą analogię z całym biegiem przyrody i o których przypuszczamy, że wynikają z prostych własności przedmiotów, a nie z ukrytego układu cząstek. Skłonni jesteśmy mniemać, że skutki można by odkryć tu samym działaniem rozumu, bez pomocy doświadczenia. Wyobrażamy sobie, że znalazłszy się niespodziewanie na tym świecie, umielibyśmy od razu wywnioskować, iż jedna kula bilardowa, uderzając o drugą, wprawi ją w ruch; sadzimy, że nie trzeba czekać na wynik, by móc to z całą stanowczością twierdzić. Przyzwyczajenie w ten sposób na nas wpływa, że tam, gdzie jest najsilniejsze, zasiania nie tylko nasz przyrodzony brak wiedzy, lecz także ukrywa samo siebie i pozornie nie odgrywa roli właśnie dlatego, że oddziałuje z największą siłą.
(...) Gdy widzę np. kulę bilardową poruszającą się w kierunku innej kuli i gdy nawet, przypuśćmy, przypadkiem powstanie we mnie myśl o ruchu drugiej kuli jako skutku zetknięcia się czy zderzenia obu kul - czyż nie mogę sobie pomyśleć, że sto innych zdarzeń może być równie dobrze następstwem tej przyczyny? Czyż nie mogłyby obie kule znaleźć się w stanie bezwzględnego spoczynku? Czy nie mogłaby pierwsza w linii prostej wrócić na dawne miejsce albo odskoczyć od drugiej w dowolnym kierunku? Wszystkie te przypuszczenia są niesprzeczne i dadzą się pomyśleć. Dlaczegóż więc mielibyśmy uprzywilejować jedno, ani bardziej niesprzeczne, ani łatwiejsze do pomyślenia niż inne? Nigdy rozumowanie a priori nie potrafi uzasadnić takiego przywileju.
Jednym słowem: każdy skutek jest zdarzeniem różnym od swojej przyczyny. Nie można go przeto wykryć w przyczynie, a aprioryczne na jego temat pomysły i koncepcje są czymś zupełnie dowolnym. A nawet gdy już mamy skutek, jego połączenie z przyczyną musi okazać się równie dowolne, ponieważ jest zawsze wiele innych skutków, które rozumowi muszą wydać się równie dobrze dopasowane do przyczyny i równie naturalne. Daremnie więc usiłowalibyśmy bez pomocy obserwacji i doświadczenia przewidywać poszczególne fakty lub drogą wnioskowania rozpoznawać przyczyny i skutki.
Pozwala nam to zrozumieć, dlaczego jeszcze żaden rozumny i skromny filozof nie wyobrażał sobie, że potrafi podać ostateczną przyczynę jakiegokolwiek zjawiska przyrody lub wskazać wyraźnie działania siły wytwarzającej którykolwiek z danych nam skutków. Wiadomo, że rozum ludzki ze wszystkich sił dąży do tego, by uprościć zasady rządzące zjawiskami przyrody i - rozumując na podstawie analogii, doświadczenia i obserwacji - sprowadzić liczne skutki szczegółowe do kilku przyczyn ogólnych. Wysilalibyśmy się jednak daremnie, chcąc wykryć przyczyny tych przyczyn ogólnych; nie potrafimy nigdy wyjaśnić ich sobie w sposób, który by nas zadowolił. Te ostateczne sprężyny i zasady są w zupełności ukryte przed ciekawością ludzką i niedostępne badaniu. Sprężystość, ciążenie, spójność cząstek, przenoszenie się ruchu przez uderzenie - oto prawdopodobnie ostateczne przyczyny i zasady, jakie kiedykolwiek odkryjemy w przyrodzie; będziemy mogli uważać się za dostatecznie szczęśliwych, jeżeli uda się nam przez dokładne badania i ścisłe rozumowanie sprowadzić poszczególne zjawiska w zupełności albo w przybliżeniu do tych zasad ogólnych. Najdoskonalsza filozofia naturalna jedynie odsuwa nieco naszą niewiedzę, tak jak najdoskonalsza filozofia moralna czy metafizyczna pozwala, być może, jedynie dojrzeć większe jej obszary. Tak oto z każdej nauki wypływa przekonanie o ślepocie i niemocy człowieka, prześladując nas na każdym kroku, mimo iż usiłujemy się mu wymknąć.
Nawet pomoc użyczona filozofii naturalnej przez geometrię, mimo całej właściwej tej nauce ścisłości rozumowania, dla której tak słusznie się ją sławi, nie zdoła temu brakowi zapobiec ani poprowadzić nas ku poznaniu ostatecznych przyczyn. Każdy dział matematyki stosowanej opiera się na założeniu, że przyroda ustanowiła określone prawa, którymi się kieruje, a rozumowaniem abstrakcyjnym posługujemy się albo po to, by wesprzeć doświadczenie w wykrywaniu tych praw, albo by określić ich działanie w poszczególnych przypadkach, w których zależy ono od pewnej ściśle oznaczonej odległości i ilości. Istnieje np. wykryte doświadczalnie prawo ruchu, które powiada, że pęd, czyli siła ciała w ruchu pozostaje w stosunku złożonym, czyli w proporcji do jego masy i prędkości; stąd wynika, że niewielka siła może pokonać każdą przeszkodę lub podnieść każdy ciężar, jeżeli za pomocą odpowiedniego przyrządu czy maszyny potrafimy zwiększyć prędkość do takiego stopnia, że przewyższy opór przeszkody. Geometria pomaga nam stosować to prawo, określając właściwe rozmiary części i figur, które mogą wejść w skład danej maszyny. Bądź co bądź jednak wykrycie samego prawa zawdzięczamy wyłącznie doświadczeniu i całe rozumowanie abstrakcyjne świata nie potrafiłoby nigdy ani o krok zbliżyć nas do jego poznania. (...)
Część II
Nie mamy dotąd zadowalającej odpowiedzi na nasze pierwotne pytanie. Wszelka odpowiedź stwarza coraz to nowe zagadnienia, nie mniej trudne od poprzednich, i prowadzi do dalszych pytań. Gdy zapytamy, jakiej natury są wszystkie nasze rozumowania dotyczące faktów, właściwa odpowiedź, jak się zdaje, brzmi, że opierają się one na stosunku przyczyny i skutku. Gdy zapytamy z kolei, co jest podstawą wszystkich naszych rozumowań i konkluzji dotyczących tego stosunku, odpowiedzieć możemy jednym słowem: doświadczenie. Gdy jednak posuniemy naszą ciekawość jeszcze dalej i zapytamy, jaka jest podstawa wszystkich konkluzji uzyskanych z doświadczenia - to wystąpi tu pytanie nowe, którego rozwikłanie i wyjaśnienie wydaje się trudniejsze. (...)
W tym rozdziale zadowolę się rozwiązaniem łatwego zadania, ograniczając się do negatywnej odpowiedzi na postawione tu pytanie. Twierdzę zatem, że nawet gdy już wiemy z doświadczenia, jak działają przyczyna i skutek, konkluzje, uzyskane z tego doświadczenia, nie opierają się na rozumowaniu ani na żadnych w ogóle czynnościach intelektu. Odpowiedź tę postaram się zarówno wyjaśnić, jak obronić.
Trzeba niewątpliwie przyznać, że przyroda trzyma nas z dala od wszystkich swych tajników i poucza jedynie o niewielu powierzchownych własnościach rzeczy, ukrywając przed nami siły i zasady, od których oddziaływanie tych rzeczy w całości zależy. Zmysły mówią nam o barwie, ciężarze i konsystencji chleba, ale ani zmysły, ani rozum nie mogą nam nigdy wskazać tych jego własności, które czynią zeń strawę i pożywienie ludzkiego organizmu. Wzrok lub dotyk dostarcza nam idei dokonującego się właśnie ruchu ciał; nie możemy sobie jednak utworzyć nawet najsłabszego pojęcia o tej cudownej sile czy mocy, która sprawia, że poruszające się ciało pozostałoby w wieczystym ruchu, a którą ciała tracą tylko wtedy, gdy udzielają jej innym ciałom. Chociaż jednak nie znamy sił [wyrazu "siła" używam tutaj w znaczeniu nieścisłym i potocznym (...)] i zasad przyrody, przypuszczamy z reguły, że podobnym własnościom zmysłowym odpowiadają podobne siły ukryte, i spodziewamy się, że wynikną z nich skutki podobne do tych, które były nam już dane w doświadczeniu. Jeżeli nam ktoś pokaże substancję podobną barwą i konsystencją do chleba, który jedliśmy dawniej, powtórzymy próbę (experiment) bez namysłu, przewidując z wszelką pewnością, że substancja ta tak samo nas pożywi. Oto czynność umysłu czy myśli, której podstawę bardzo chciałbym poznać. Przyznaje się ogólnie, że pomiędzy własnościami zmysłowymi a ukrytymi siłami nie zachodzi żaden znany nam związek, i co za tym idzie, że umysł nie wnioskuje o ich stałym i prawidłowym (regular) połączeniu na podstawie niczego, co o nich wie. Co się tyczy doświadczenia minionego, można zgodzić się, że dostarcza nam bezpośredniej i pewnej wiedzy w zakresie tych wyłącznie przedmiotów i w obrębie tego jedynie czasu, który obejmowało. Dlaczego jednak mielibyśmy rozszerzać to doświadczenie na przyszłość i na inne przedmioty, które mogą, o ile wiemy, być tylko z wyglądu podobne do poprzednich - oto główne pytanie, na które kładłbym nacisk. Chleb, który dawniej jadłem, pożywił mnie, to znaczy, że ciało o takich to a takich zmysłowych własnościach posiadało wtedy takie to a takie siły ukryte; czy jednak z tego wynika, że inny chleb musi mnie kiedy indziej także pożywić i że podobnym własnościom zmysłowym muszą zawsze towarzyszyć podobne siły ukryte? Wniosek taki nie wydaje mi się żadną miarą konieczny. Ale nie można chyba zaprzeczyć, że umysł wyprowadza tu jakieś następstwo, że stawia się tu jakiś krok, dokonuje jakiejś czynności myślowej, jakiegoś wnioskowania, które wymaga wyjaśnienia. Wszak bynajmniej nie można uważać za identyczne tych dwóch zdań: Przekonałem się, że z takim to a takim przedmiotem łączył się, zawsze taki to a taki skutek, oraz: Przewiduję, że z innymi przedmiotami, z wyglądu podobnymi, łączyć się, będą skutki podobne. (...)
Rozumowanie bywa dwojakie, mianowicie albo demonstratywne, tj. takie, które dotyczy stosunków między ideami, albo też moralne, tj. takie, które dotyczy faktów i istnienia. Że w niniejszym przypadku nie mamy do czynienia z argumentami demonstratywnymi, jest, jak się zdaje, rzeczą oczywistą, nie ma bowiem żadnej sprzeczności w przypuszczeniu, że bieg przyrody może ulec zmianie i że rzecz jakaś, pozornie podobna do tych, które znamy z doświadczenia, pociągnie za sobą odmienne albo nawet wprost przeciwne skutki. Czyż nie mogę sobie jasno i wyraźnie pomyśleć, że ciało spadające z chmur i pod każdym innym względem podobne do śniegu, posiada mimo to smak soli i działa na dotyk jak ogień? Czy istnieje twierdzenie zrozumialsze nad zdanie, że wszystkie drzewa zakwitną w grudniu i styczniu, a opadną w maju i czerwcu? Otóż wszystko, co jest zrozumiałe i co można sobie wyraźnie pomyśleć, wolne jest od sprzeczności i żadne argumenty demonstratywne, żadne abstrakcyjne rozumowanie a priori nie dowiodą tego, że jest fałszem. (...)
W istocie, wszelkie argumenty uzyskane z doświadczenia opierają się na podobieństwie, które spostrzegamy pomiędzy zjawiskami przyrody i dzięki któremu jesteśmy skłonni oczekiwać w przyszłości skutków podobnych do tych, jakie następowały po owych zjawiskach do tej pory. (...) Po przyczynach, które wydają się podobne, spodziewamy się podobnych skutków. To jest cała nasza treść wszystkich naszych opartych na doświadczeniu wniosków. Otóż wydaje się oczywiste, że gdybyśmy wniosek taki wyprowadzali na podstawie rozumu - to od razu, i oparty na jednym przypadku, byłby on równie doskonały jak po najdłuższym doświadczeniu. Rzecz ma się jednak zupełnie inaczej. Nic nie jest tak podobne do siebie, jak jajka; a przecież nikt z racji tego zewnętrznego podobieństwa nie spodziewa się, że wszystkie będą mu tak samo smakowały. Dopiero po długim szeregu jednakowych doświadczeń zebranych w danym zakresie zjawisk nabieramy pełnego zaufania i pewności, gdy chodzi o poszczególne przypadki. (...)
(...) Istnieje zgoda co do tego, że barwa, konsystencja i inne własności zmysłowe chleba nie wydają się same przez się pozostawać w związku z ukrytą siłą żywiącą. Inaczej bowiem moglibyśmy, obywając się bez pomocy doświadczenia, wnosić o tej sile natychmiast, gdy pojawią się odpowiednie własności zmysłowe - wbrew opinii wszystkich filozofów, wbrew oczywistym faktom. Objawia się tu zatem nasz przyrodzony stan niewiedzy jeśli chodzi o siły i oddziaływanie obiektów. W jaki sposób zaradza temu doświadczenie? Ukazuje nam jedynie pewną ilość jednakowych (uniform) skutków wywołanych przez określone obiekty i uczy nas, że owym obiektom przysługiwały w danej chwili takie to a takie siły i władze. Skoro zjawia się nowy obiekt wyposażony w podobne własności zmysłowe, spodziewamy się po nim podobnych sił i władz i oczekujemy analogicznego skutku. Po ciele o takiej samej barwie i konsystencji, co chleb, spodziewamy się, że dostarczy nam podobnego pożywienia i strawy. Ale krok ten, który stawia nasz umysł, wymaga niewątpliwie wyjaśnienia. Gdy ktoś powiada: We wszystkich dotychczasowych przypadkach stwierdziłem, że takie to a takie własności zmysłowe łączyły się z takimi to a takimi siłami ukrytymi, oraz gdy powiada: Podobne własności zmysłowe będą się zawsze łączyły z podobnymi siłami ukrytymi, nie można mu zarzucić tautologii, a zdania te nie są pod żadnym względem identyczne. Powiecie, że jedno z tych zdań jest wnioskiem wyprowadzonym ze zdania drugiego. Musicie jednak przyznać, że wniosek ten nie jest ani intuicyjny, ani wyprowadzony demonstratywnie; jakiż więc ma charakter? Twierdzić, że opiera się na doświadczeniu, byłoby petitio principii, albowiem wszystkie wnioski uzyskane z doświadczenia wychodzą z założenia, że przyszłość będzie podobna do przeszłości i że z podobnymi własnościami zmysłowymi będą łączyły się podobne siły. Jeżeli zachodzi najlżejsze podejrzenie, że bieg przyrody może ulec zmianie i że przeszłość może nie być normą przyszłości - wszelkie doświadczenie staje się nieużyteczne i nic zeń nie wynika. Żadną więc miarą argumenty uzyskane z doświadczenia nie zdołają dowieść, że przyszłość będzie podobna do przeszłości, ponieważ one same opierają się bez wyjątku na założeniu, że podobieństwo takie istnieje. (...)
Jest rzeczą niewątpliwą, że najbardziej nieoświeceni i nierozgarnięci chłopi, ba, nawet dzieci i nierozumne zwierzęta korzystają z doświadczenia i poznają własności otaczających przedmiotów, obserwując wynikające z nich skutki. Jeżeli dziecko doznało bólu dotknąwszy płomienia świecy, będzie w przyszłości starannie unikało zbliżania ręki do świec, spodziewając się podobnego skutku po przyczynie o podobnych własnościach zmysłowych i podobnym wyglądzie. Jeśli na tej podstawie twierdzisz, że umysł dziecka do takiego wniosku dochodzi za pomocą jakiegoś procesu argumentacji czy rozumowania, to mam prawo domagać się, byś mi tę argumentację wyłuszczył; nie znajdziesz pretekstu, żeby nie uczynić zadość temu tak słusznemu żądaniu. Nie możesz powiedzieć, że argumentacja jest zawiła i może nie uda ci się jej uchwycić, skoro przyznajesz, że pojmuje ją prosty umysł dziecięcy. A jeżeli chwilę się zawahasz albo też, po namyśle, przytoczysz jakąś argumentację skomplikowaną i uczoną - sam poniekąd dasz za wygraną i przyznasz, że to, co nam każe przypuszczać, iż przyszłość jest podobna do przeszłości, i spodziewać się podobnych skutków po przyczynach z wyglądu podobnych, nie jest rozumowaniem. (...)
Rozdział V
Sceptyczne rozwiązanie tych wątpliwości
Część I
Zamiłowanie do filozofii, podobnie jak zamiłowanie do religii, posiada, jak się zdaje, tę słabą stronę, że choć służyć ma poprawie naszych obyczajów i wykorzenieniu wad, czasem przecież, jeśli źle nim pokierować, podsyca w nas jedynie jakąś dominującą skłonność i pcha umysł tym bardziej zdecydowanie ku temu, co wskutek wrodzonego charakteru i nastawienia i tak zanadto go ciągnie. Nie ulega wątpliwości, że dążąc do podniosłego spokoju ducha, który cechuje filozofa-mędrca, i usiłując znaleźć przyjemność tylko w tym, czego nam dostarcza własny umysł, możemy na koniec - jak to się przydarzyło Epiktetowi i innym stoikom - uczynić z naszej filozofii po prostu wysubtelniony nieco system egoizmu i usprawiedliwić sobie rozumowo zarówno poniechanie wszelkiej cnoty, jak też wszelkiej przyjemności społecznej natury; kiedy zaś analizujemy uważnie marność życia ludzkiego i rozmyślamy o znikomości i nietrwałości bogactw i zaszczytów - może właśnie tym samym schlebiamy wrodzonemu lenistwu, które, nienawidząc wiru światowego i zgiełku interesów, szuka sobie rozumnego pozoru, aby oddawać się pełnej i nieskrępowanej bezczynności. Istnieje jednak pewien kierunek filozofii, któremu pod tym względem niewiele zdaje się grozić, ponieważ nie wiąże się z żadną ujemną skłonnością człowieczego umysłu ani nie może przymieszać się do wrodzonych upodobań i tendencji. Kierunkiem tym jest filozofia akademicka, czyli sceptyczna. Akademicy mówią ustawicznie o wątpliwościach, o zawieszeniu sądu, o niebezpieczeństwie tkwiącym w pospiesznych rozstrzygnięciach, o ograniczeniu badań do bardzo wąskiego zakresu i o wyrzeczeniu się wszelkich dociekań, leżących poza obrębem powszedniego życia i praktyki. Cóż więc silniej niż taka filozofia sprzeciwia się lenistwu i gnuśności umysłu, jego beztroskiej arogancji, wygórowanym pretensjom i zabobonnej łatwowierności! Powściąga ona wszelką namiętność, z wyjątkiem umiłowania prawdy, tej zaś namiętności nigdy nie jest, ani być nie może, dosyć. Jest tedy zdumiewające, że właśnie ta filozofia, która w żadnym niemal wypadku nie jest zdolna wyrządzić zła ani szkody, stanowi obiekt tylu nieuzasadnionych zarzutów i oszczerstw. Lecz może właśnie to, co czyni ją tak bezgrzeszną, naraża ją zarazem na ogólną niechęć i złość. Nie schlebiając niedobrym skłonnościom, mało zdobywa sobie zwolenników; a ponieważ sprzeciwia się tylu przywarom i niedorzecznościom, podnosi przeciw sobie tłumy nieprzyjaciół, którzy oskarżają ją o libertynizm, profanację świętości i bezbożność.
Nie należy też obawiać się, że filozofia ta, starając się zamknąć nasze badania w granicach powszedniego życia, zdoła kiedykolwiek podważyć sens rozumowań, jakie w życiu tym przeprowadzamy, i posunąć swe wątpliwości tak daleko, by sparaliżowało to wszelkie działanie i wszelką pracę myśli. Natura nigdy się swych praw nie wyrzeknie i ostatecznie zawsze odniesie zwycięstwo nad dowolnego rodzaju rozumowaniem abstrakcyjnym. (...)
Wyobraźmy sobie, że jakiś osobnik, obdarzony zresztą wielkim rozumem i inteligencją, znalazłby się znienacka na świecie. Niewątpliwie zauważyłby od razu nieustającą sukcesję rzeczy i następujących kolejno zdarzeń; niczego więcej nie potrafiłby wykryć. Żadne rozumowanie nie pozwoliłoby mu początkowo dojść do pojęć przyczyny i skutku, ponieważ owe siły, dzięki którym dokonują się wszystkie operacje przyrody, nigdy nie podpadają pod zmysły i ponieważ nie można na tej tylko podstawie, że jedno zjawisko w jednym przypadku wyprzedziło inne, wyprowadzić rozumnego wniosku, że pierwsze jest przyczyną drugiego. Związek ich może być arbitralny i przygodny. Może nie istnieć racja pozwalająca z ukazania się jednego zjawiska wnosić o istnieniu drugiego. Jednym słowem, osobnik ów, zanim nie nabyłby większego doświadczenia, nie byłby w ogóle zdolny powziąć na temat faktów żadnych hipotez ani wniosków, pewnym zaś mógłby być jedynie tego, co dane mu jest bezpośrednio w postrzeżeniu i pamięci.
Wyobraźmy sobie natomiast, że zdobył on większe doświadczenie i że żył dość długo na świecie, by zauważyć, iż podobne rzeczy czy zjawiska wchodzą w stałe ze sobą związki; jakież będą efekty takiej sytuacji? Ze zjawienia się jednego przedmiotu wnosi on bezpośrednio o istnieniu drugiego. A przecież mimo całego swego doświadczenia nie wytworzył idei ani nie poznał tej ukrytej siły, dzięki której jedna rzecz wywołuje inną; nie skłania go też do wyprowadzenia takiego wniosku żaden proces rozumowania. Mimo to czuje, że coś go do tego zmusza; a choćby był przekonany, iż rozum nie bierze udziału w tej operacji, sposób jego myślenia nie ulegnie zmianie. Inna to zasada nim powoduje, gdy taki wyprowadza wniosek.
Zasadą tą jest nawyk, przyzwyczajenie. Gdziekolwiek bowiem powtarzanie się pewnej czynności lub funkcji wytwarza skłonność do ponawiania tej samej czynności lub funkcji także wtedy, gdy nie pobudza nas do niej żadne rozumowanie ani działanie umysłu, tam zawsze powiadamy, że skłonność ta jest efektem przyzwyczajenia. Używając tego wyrazu wcale nie sądzimy, jakobyśmy podali ostateczną przyczynę tego rodzaju skłonności. Wskazujemy tylko pewną tkwiącą w naturze ludzkiej zasadę, powszechnie uznaną i dobrze znaną ze swego działania. (...) Wszystkie zatem wnioski z doświadczenia nie są wynikiem rozumowania, lecz przyzwyczajenia.
Przyzwyczajenie więc jest tym wielkim kierownikiem życia ludzkiego. Jest ono jedyną zasadą, która sprawia, że doświadczenie jest dla nas pożyteczne i że oczekujemy w przyszłości podobnego porządku zjawisk jak ten, który poznaliśmy dawniej. Bez wpływu przyzwyczajenia nie wiedzielibyśmy o żadnym fakcie nic poza tym, co jest bezpośrednio dane w spostrzeżeniu i pamięci. Nie dowiedzielibyśmy się nigdy, jak dobierać środki do celów, ani jak posługiwać się danymi nam przez przyrodę siłami, by wywołać skutek. Od razu skończyłoby się zarówno wszelkie działanie praktyczne, jak też, po największej części, badanie naukowe.
Tutaj jednak może na miejscu będzie uwaga, że chociaż wnioski czerpane z doświadczenia prowadzą nas poza zakres pamięci i zmysłów, upewniając nas o faktach zaszłych w najodleglejszych miejscach i w najdawniejszych czasach, przecież musi być zawsze dany zmysłom lub pamięci jakiś fakt, który mógłby przy wyprowadzaniu takich wniosków służyć za punkt wyjścia. Kto by natrafił w bezludnej okolicy na szczątki wspaniałych gmachów, wnosiłby stąd, że okolicę tę w dawnych czasach zamieszkiwali ludzie cywilizowani; gdyby zaś nie napotkał żadnej tego rodzaju rzeczy, nigdy by takiego wniosku nie sformułował. O zdarzeniach wieków minionych dowiadujemy się z historii; znaczy to, że musimy przestudiować księgi, które zawierają odpowiednie informacje, a następnie posuwać się we wnioskowaniu, przechodząc od jednego świadectwa do drugiego, aż dotrzemy do naocznych świadków i widzów owych zamierzchłych wypadków. (...)
(...) Wszelkie przekonanie o faktach, czyli o rzeczywistym istnieniu, wynika wyłącznie stąd, że jakaś rzecz dana jest pamięci lub zmysłom, oraz że przywykliśmy łączyć tę rzecz z jakąś inną. Czyli innymi słowy: Stwierdziwszy w wielu przypadkach, że jakieś dwa rodzaje przedmiotów, płomień i gorąco, śnieg i zimno, zawsze się ze sobą łączyły, umysł przez przyzwyczajenie nakłoniony zostaje do tego, że ilekroć znowu spostrzeże płomień lub śnieg, oczekuje ciepła lub zimna i jest przeświadczony, iż własności te istnieją naprawdę i ujawnią się przy bliższym kontakcie. Przeświadczenie to (belief) jest koniecznym rezultatem zetknięcia się umysłu z danym faktem. Jest to akt duszy w danych warunkach tak samo nieunikniony, jak odezwanie się uczucia miłości, gdy doznajemy dobrodziejstw, lub nienawiści, gdy spotyka nas krzywda. Wszystkie te akty są rodzajem wrodzonych instynktów, których żadne argumentowanie, żaden proces myślowy czy rozumowy nie może ani wytworzyć, ani usunąć.
Część II
Nie ma nic swobodniejszego nad wyobraźnię człowieka; chociaż nie może ona wyjść poza pierwotny zasób idei, którego jej dostarczają zmysły zewnętrzne i wewnętrzne, posiada przecież nieograniczoną władzę mieszania, łączenia, rozłączania i dzielenia tych idei, tworząc najrozmaitszego rodzaju fikcje i fantazje. Może wymyślić sobie ciąg wypadków posiadających wszelkie pozory rzeczywistości, może przypisać im określone miejsce w czasie i w przestrzeni, przedstawić je sobie jako istniejące i odmalować je w całym bogactwie szczegółów, jakie bywają właściwe faktom historycznym, o których autentyczności jesteśmy najzupełniej przeświadczeni. Na czym polega więc różnica między taką fikcją a przeświadczeniem? Nie tkwi ona po prostu w jakiejś określonej idei, która łączyłaby się z danym wyobrażeniem i zmuszała nas do uznania jego rzeczywistości, a której brakowałoby wszelkiej widomej fikcji. Wszak umysł rozporządza swobodnie wszystkimi swymi ideami; mógłby więc wedle woli dołączyć ową ideę do byle jakiej fikcji, dzięki czemu potrafiłby być przeświadczony o czymkolwiek by zechciał; ale to sprzeciwia się codziennemu doświadczeniu. Możemy w myśli złączyć głowę ludzką z ciałem końskim; nie możemy jednak na zawołanie wzbudzić w sobie przeświadczenia, że taka istota kiedykolwiek rzeczywiście istniała.
Stąd wynika, że różnica między fikcją a przeświadczeniem tkwi w jakimś uczuciu lub poczuciu (sentiment or feeling), związanym właśnie z przeświadczeniem, a nie z fikcją, niezależnym od naszej woli i nie dającym się według upodobania wywołać. Musi ono stanowić reakcję wrodzoną, jak wszystkie inne uczucia, i wynikać z określonej sytuacji, wobec której umysł znalazł się w danej chwili. (...) Gdy widzę kulę bilardową dążącą po gładkim stole ku innej, łatwo mogę sobie pomyśleć, że zatrzyma się, kiedy się z nią zetknie. Myśl ta nie zawiera żadnej sprzeczności, a przecież odczuwam ją zupełnie inaczej, aniżeli myśl, w której przedstawiam sobie, że jedna kula popchnie drugą i udzieli jej swego ruchu.
Gdybyśmy chcieli pokusić się o definicję tego poczucia, stanęlibyśmy zapewne wobec zadania nierozwiązalnego lub przynajmniej bardzo trudnego, tak samo, jak gdybyśmy chcieli zdefiniować uczucie zimna lub gniewu na użytek kogoś, kto nigdy stanów tych nie doznał. Przeświadczenie, oto trafna i właściwa nazwa tego poczucia; a nie ma chyba człowieka, który by nie wiedział, co wyraz ten oznacza, skoro każdy człowiek w każdej chwili świadom jest uczucia odpowiadającego temu wyrazowi. (...) Przeświadczenie daje ideom większą wagę i wpływ; sprawia, że wydają nam się donioślejsze, utrwala je w umyśle i czyni z nich zasady kierujące naszym postępowaniem. Słyszę np. w tej chwili głos znanej mi osoby; brzmienie głosu zdaje się dochodzić z sąsiedniego pokoju. To wrażenie zmysłowe zwraca moją myśl ku owej osobie, a zarazem ku całemu jej otoczeniu. Wyobrażam sobie, że i ona, i związane z nią rzeczy, istnieją w tej chwili naprawdę, wyposażone w te same własności i stosunki, które poznałem dawniej. Te idee silniej opanowują mój umysł aniżeli myśl o zaczarowanym zamku. Mają one zupełnie inną treść uczuciową i odznaczają się pod każdym względem o wiele większym wpływem, czy to chodzi o wzbudzenie przyjemności czy przykrości, radości czy smutku. (...)
Zauważyliśmy już, że natura ustanowiła związki pomiędzy poszczególnymi ideami; skoro tylko pewna idea przychodzi nam na myśl, pociąga ona za sobą swój korelat i powoli, niepostrzeżenie kieruje nań naszą uwagę. Zasady tego związku, czyli kojarzenia, sprowadziliśmy do trzech, mianowicie do podobieństwa, styczności i przyczynowości; są to jedyne ogniwa wiążące ze sobą nasze myśli i wytwarzające ów uporządkowany tok myśli i słów, który w stopniu silniejszym lub słabszym występuje u wszystkich ludzi. (...)
Otóż jako pierwsze w tym kierunku doświadczenie możemy przytoczyć fakt, że na widok portretu nieobecnego przyjaciela idea, którą o nim mamy, staje się dzięki podobieństwu wyraźnie żywsza i że każde wywołane przez nią uczucie, czy to radości, czy smutku, nabiera nowej siły i świeżości. (...)
Obrzędy religii rzymsko-katolickiej można uważać za przykład tego samego rodzaju. Wyznawcy tego [osobliwego] zabobonu, chcąc usprawiedliwić cały ten ceremoniał, który im się wyrzuca, twierdzą zwykle, iż odczuwają dodatni wpływ pewnych ruchów, pozycji i czynności, gdy chodzi o spotęgowanie pobożności i ożywienie zapału religijnego, który inaczej, skierowany wyłącznie ku dalekim i niematerialnym celom, niechybnie by osłabł. Przedstawiamy sobie, powiadają, przedmioty naszej wiary w wizerunkach i obrazach dostrzegalnych, a znalazłszy się wobec tych wizerunków, uobecniamy sobie owe przedmioty lepiej, aniżeli potrafilibyśmy to uczynić wyłącznie okiem ducha i drogą kontemplacji. (...)
Nie ulega wątpliwości, że przyczynowość wywiera taki sam wpływ, co stosunki podobieństwa i styczności. Ludzie zabobonni otaczają kultem relikwie świętych i pobożnych mężów z tej samej racji, z jakiej czują potrzebę wizerunków i obrazów, a czynią to, aby wzmocnić swoją gorliwość i uzyskać dokładniejsze i żywsze pojęcie o żywotach, których wzór pragną naśladować. Otóż jest rzeczą jasną, że jedną z najcenniejszych relikwii, jaką może sobie zdobyć ich czciciel, byłby jakiś przedmiot sporządzony ręką świętego; a jeżeli takiego charakteru nabierają odzież i sprzęty świętego, to dzieje się tak dlatego, że niegdyś posługiwał się on tymi rzeczami, że ich dotykał i kładł je na siebie. Z tego względu należy je więc uznać do pewnego stopnia za jego dzieło powiązane z nim łańcuchem przyczyn i skutków krótszym niż wszystko, co poza tym pozwala nam stwierdzić, że święty ów istniał rzeczywiście.
Wyobraźmy sobie, że spotykamy syna przyjaciela, który już dawno umarł lub wyjechał; rzecz jasna, że widok taki natychmiast ożywi skorelowaną z nim ideę i odtworzy w naszych myślach całą dawniejszą serdeczność i poufałość w barwach daleko żywszych, aniżeli by się to stało w innych warunkach. Otóż i nowe zjawisko, które zdaje się potwierdzać naszą zasadę.
Widzimy, że stałym elementem w tego rodzaju zjawiskach jest przeświadczenie o rzeczywistym charakterze korelatu; w innym wypadku skorelowanie nie odniosłoby skutku. (...)
Mamy tu więc coś w rodzaju przedustanowionej harmonii pomiędzy biegiem przyrody a następstwem naszych idei; a chociaż władze i siły kierujące owym biegiem są nam zupełnie nieznane, przecież nasze myśli i przedstawienia zawsze mimo to, jak widzimy, postępują tym samym torem, co inne zjawiska przyrody. Przyzwyczajenie jest ową zasadą, dzięki której wytworzyła się ta zgodność, tak niezbędna do istnienia naszego rodzaju i do unormowania naszego postępowania we wszystkich okolicznościach i przypadkach życia. Gdyby obecność przedmiotu nie wywoływała natychmiast idei przedmiotów, które z nim normalnie się łączą, cała nasza wiedza musiałaby zamykać się w ciasnych granicach naszej pamięci i zmysłów; nie nauczylibyśmy się nigdy dobierać środków do celów ani wykorzystywać naszych przyrodzonych władz do tego, by zapewnić sobie jakieś dobro lub uniknąć zła. Kto się lubuje w dociekaniu i roztrząsaniu przyczyn celowych, ma tu obszerne pole do zachwytu i podziwu.
Na poparcie przedstawionej powyżej teorii dodam jeszcze, że owo działanie umysłu, dzięki któremu z podobnych przyczyn wnosimy o podobnych skutkach i vice versa, jest tak nieodzownym warunkiem utrzymania się przy życiu każdej istoty ludzkiej, iż jest nieprawdopodobne, aby mogło zostać powierzone zwodniczym dedukcjom rozumu, który pracuje tak powoli; w pierwszych latach dzieciństwa nie przejawia się wcale, zaś w każdym wieku i każdym okresie życia jest, w najlepszym razie, nadzwyczaj podatny na błędy i pomyłki. Odpowiada to lepiej zwykłej mądrości przyrody, jeśli tak konieczny akt umysłu powierzyła jakiemuś instynktowi czy mechanicznej skłonności, która może działać nieomylnie, może zjawiać się razem z pojawieniem się życia i myślenia i funkcjonować zupełnie niezależnie od mozolnych dedukcji rozumu. Tak jak przyroda nauczyła nas używać naszych członków, nie udzielając nam znajomości mięśni i nerwów, za pomocą których wprawiamy je w ruch, tak samo też wszczepiła nam instynkt, który każe poruszać się naszej myśli zgodnie z porządkiem, jaki ustanowiła dla zdarzeń zewnętrznych, mimo iż nie znamy władz i sił, od których w całości zależy ów prawidłowy tok i następstwo zdarzeń.
Rozdział VI
O prawdopodobieństwie
[Locke dzieli wszystkie sposoby argumentowania na demonstratywne i prawdopodobne. Z tego punktu widzenia powinniśmy mówić, że jest tylko rzeczą prawdopodobną, iż wszyscy ludzie muszą umrzeć, lub że słońce jutro wzejdzie. Aby jednak zbliżyć nasz sposób mówienia do potocznego, należałoby podzielić argumenty na demonstracje, dowody i prawdopodobieństwa, przy czym przez dowód rozumiem taki oparty na doświadczeniu argument, wobec którego ustaje wszelka wątpliwość i opozycja.]
Nie istnieje wprawdzie na świecie nic takiego jak przypadek, ale nieznajomość rzeczywistej przyczyny zjawiska oddziałuje na rozum w taki sam sposób i wytwarza taki sam typ przekonań czy poglądów.
Istnieje na pewno prawdopodobieństwo wynikające z przewagi szans po jakiejś stronie; a w miarę, jak ta przewaga wzrasta i przewyższa szanse przeciwne, wzrasta też w odpowiednim stosunku prawdopodobieństwo i sprawia, że strona, po której ową przewagę widzimy, wzbudza w nas coraz silniejsze przeświadczenie i uznanie. Jeżeli cztery ściany kostki oznaczymy określoną figurą czy liczbą punktów a dwie pozostałe ściany - inną figurą czy inną liczbą punktów, to będzie bardziej prawdopodobne, iż kostka odwróci się do góry jedną z owych czterech ścian, a nie jedną z dwóch. (...)
Wydaje się rzeczą oczywistą, że umysł, starając się przewidzieć, co wyniknie z rzucenia takiej kostki, uważa zwrócenie się każdej ze ścian do góry za rzecz w równym stopniu prawdopodobną; na tym właśnie polega istota przypadku, że zrównuje on całkowicie wszystkie poszczególne wchodzące w grę zdarzenia. (...)
Z prawdopodobieństwem przyczyn ma się rzecz tak samo, jak z prawdopodobieństwem przypadku. Niektóre przyczyny wywołują określony skutek w sposób całkowicie jednostajny i stały; nie znamy przykładu, by działanie ich nas zawiodło lub ujawniło jakąś nieprawidłowość. Ogień zawsze parzył, a woda dławiła wszystkie istoty ludzkie; to, że ruch powstaje wskutek zderzenia i ciężkości, jest prawem powszechnym, które, jak dotąd, nie dopuszcza wyjątków. Są jednak inne przyczyny, o których przekonaliśmy się, że działają mniej regularnie i niezawodnie. Rabarbar nie zawsze okazuje się środkiem przeczyszczającym, a opium - nasennym dla każdego, kto zażył te lekarstwa. (...) Gdzieśmy natomiast widzieli, że z przyczyn pozornie zupełnie podobnych wynikały skutki różne, wszystkie te rozmaite skutki siłą rzeczy przychodzą nam na myśl i muszą zostać wzięte w rachubę, gdy określamy prawdopodobieństwo zdarzenia. (...) Widać tu więc w sposób oczywisty, że przenosząc minione doświadczenie na przyszłość, by móc określić skutek, który z danej przyczyny wyniknie, przenosimy wszystkie poszczególne zdarzenia z zachowaniem proporcji, w jakich występowały one w przeszłości, uświadamiając sobie, że jedno wystąpiło np. sto razy, inne dziesięć razy, a jeszcze inne - raz jeden. (...)
Rozdział VII
O idei zwiżku koniecznego
Nauki matematyczne posiadają nad moralnymi tę wielką przewagę, że idee ich, będąc wyraźne, są zawsze jasne i precyzyjne, że najmniejszą między nimi różnicę można natychmiast spostrzec, że te same terminy wyrażają zawsze te same idee i wolne są od dwuznaczności i chwiejności. Nikt nie pomiesza linii owalnej z kołem ani też hiperboli z elipsą. Trójkąty równo- i różnoramienne są o wiele ściślej rozgraniczone, aniżeli cnota i występek, prawda i fałsz. Jeżeli termin jakiś jest zdefiniowany w geometrii, umysł samorzutnie przy każdej sposobności bez trudu podstawia definicję tę w miejsce zdefiniowanego terminu; a nawet kiedy definicją się nie posługuje, może uzmysłowić sobie sam przedmiot i dzięki temu ująć go w sposób jasny i trwały. Natomiast subtelniejsze stany umysłu, operacje rozumu, rozmaite poruszenia uczuć, chociaż faktycznie różnią się między sobą, przecież trudne są do uchwycenia, kiedy się nad nimi zastanawiamy; nie potrafimy też wskrzesić w sobie pierwotnego zjawiska za każdym razem, kiedy zdarza nam się o nim myśleć. Dlatego to stopniowo w nasze rozumowanie wkrada się chwiejność: zjawiska podobne łatwo bierzemy za identyczne, a wnioski zaczynają w końcu odbiegać bardzo daleko od przesłanek. (...)
Wśród idei występujących w metafizyce nie ma bardziej niejasnych i chwiejnych, niż są idee mocy, siły, energii czy związku koniecznego, którymi z konieczności bez przerwy zajmujemy się we wszystkich naszych roztrząsaniach. Spróbujmy więc w tym rozdziale ustalić w miarę możności ścisłe znaczenie tych wyrazów i tym sposobem usunąć nieco tej niejasności, na którą podnosi się tyle skarg wobec tej dziedziny filozofii.
Że wszystkie nasze idee są tylko kopiami naszych impresji, czyli, innymi słowy, że niepodobna nam pomyśleć żadnej rzeczy, której nie czuliśmy poprzednio bądź zmysłami zewnętrznymi, bądź wewnętrznymi - oto twierdzenie, które, jak się zdaje, nie wywoła wielkiej dyskusji. Próbowałem [rozdz. II] twierdzenie to wyjaśnić i uzasadnić, a także wyraziłem nadzieję, że czyniąc zeń odpowiedni użytek można osiągnąć w rozumowaniach filozoficznych większą jasność i ścisłość, aniżeli to się dotąd udawało. Idee złożone dają się, być może, dobrze poznać za pomocą definicji, która jest po prostu wyliczeniem wchodzących w ich skład części, czyli idei prostych. Gdy jednak doszedłszy w definicji do idei najprostszych natykamy się nadal na jakąś wieloznaczność i brak jasności, jakież wtedy mamy wyjście? W jaki sposób możemy rzucić na idee te dosyć światła i sprawić, by stały się dla intelektualnego wglądu całkowicie jednoznaczne i ścisłe? Otóż trzeba wskazać impresje, czyli pierwotne odczucia (sentiments), których kopiami są idee. Impresje te są bez wyjątku żywe i wyraźne. Wykluczają wszelką dwuznaczność. Nie tylko same stają przed nami w jasnym świetle, lecz mogą także rzucić światło na odpowiadające im, a pogrążone w ciemnościach idee. W ten sposób uda nam się może uzyskać nowy mikroskop czy też rodzaj narzędzia optycznego, za pomocą którego potrafimy w zakresie nauk moralnych najbardziej nieuchwytne, najprostsze idee tak powiększyć, aby bez trudu można je było ująć i niemniej dobrze poznać, jak najjaskrawsze i najbardziej wyraźne z idei, jakie mogą być przedmiotem badań.
Aby więc poznać w całej pełni ideę siły czy koniecznego związku, zbadajmy odpowiadającą jej impresję; aby zaś tym pewniej impresję tę wykryć, szukajmy jej we wszystkich źródłach, z których dałaby się zaczerpnąć.
Patrząc na otaczające nas przedmioty zewnętrzne i rozważając działanie przyczyn, nie potrafimy nigdy, w żadnym konkretnym przypadku, wykryć jakiejkolwiek siły czy koniecznego związku, jakiejkolwiek własności łączącej skutek z przyczyną tak, iżby był on jej niechybnym następstwem. Widzimy tylko, że aktualnie jedno zjawisko faktycznie następuje po drugim. Pchnięcie jednej kuli bilardowej łączy się z ruchem drugiej. Oto wszystko, co się przedstawia zmysłom zewnętrznym. Umysł nie doznaje żadnego odczucia, żadnej wewnętrznej impresji, którą wywołałoby następstwo tych zjawisk: stąd wynika więc, że żaden pojedynczy, konkretny przypadek przyczyny i skutku nie zawiera nic, co mogłoby nasuwać ideę siły lub koniecznego związku. (...)
W rzeczywistości nie ma takiej cząstki materii, która by kiedykolwiek za pośrednictwem swoich własności zmysłowych ujawniła jakąś siłę lub energię albo dała nam podstawę do wyobrażania sobie, iż cokolwiek wywołuje lub że następuje po niej coś innego, co mielibyśmy prawo nazwać jej skutkiem. Cielesność, rozciągłość, ruch - wszystkie te własności są w sobie zamknięte i nigdy nie wskazują innych zjawisk, które miałyby z nich wynikać. Widownia wszechświata zmienia się ustawicznie; jedna rzecz następuje po drugiej nieprzerwanym szeregiem, ale siła czy też moc, poruszająca całą maszynerię, jest przed nami całkowicie ukryta i nie uwidacznia się w żadnej z dostrzegalnych własności ciał. Wiemy, że ciepło rzeczywiście zawsze towarzyszy ogniowi, nie mamy jednak żadnych podstaw, by chociażby domyślać się lub wyobrażać sobie, na czym polega związek jednego z drugim. Niepodobna zatem, by idea siły miała swe źródło w rozważaniu ciał, ciała bowiem nigdy nie uwidaczniają siły, która mogłaby stać się pierwowzorem takiej idei.
(...) Akt woli wprawia nasze członki w ruch lub wzbudza w naszej wyobraźni nowe idee. Ten wpływ woli znany nam jest z własnej świadomości.
(...) Należy zauważyć, że wpływ ten jest faktem, który, jak wszystkie inne zjawiska przyrody, może być znany tylko z doświadczenia i którego niepodobna przewidzieć na podstawie jakiejś widocznej w przyczynie siły lub energii, która by przyczynę tę łączyła ze skutkiem i czyniła go nieuchronnym jej następstwem. Ruch naszego ciała odbywa się na rozkaz naszej woli. Tego jesteśmy w każdej chwili świadomi. Sposobu jednak, w jaki to się dzieje, energii, dzięki której wola dokonuje tak nadzwyczajnej operacji - rzeczy tych tak dalece nie jesteśmy bezpośrednio świadomi, że pozostać muszą na zawsze nieuchwytne nawet dla najstaranniejszych badań.
Albowiem, po pierwsze: Czyż jest w całej przyrodzie zasada bardziej tajemnicza, niż połączenie duszy z ciałem, dzięki któremu domniemana substancja duchowa zyskuje taki wpływ na materialną, że najsubtelniejsza myśl może wprawić w ruch najgrubszą materię? Gdybyśmy posiadali zdolność przenoszenia tajemnym pragnieniem gór albo kierowania planetami po ich drogach - ogromna ta władza nie byłaby wcale czymś bardziej nadzwyczajnym ani bardziej dla nas niepojętym. Jeżelibyśmy jednak za sprawą świadomości postrzegali jakąś siłę lub energię w woli, to musielibyśmy siłę tę znać, musielibyśmy znać jej związek ze skutkiem, musielibyśmy znać tajemne połączenie duszy i ciała oraz naturę obu tych substancji, dzięki której jedna z nich może w tylu przypadkach oddziaływać na drugą.
Po drugie: Nie mamy jednakowej władzy nad ruchami wszystkich narządów naszego ciała, chociaż nie umiemy wskazać żadnej oprócz doświadczenia racji dla tej tak znacznej między nimi różnicy. Dlaczego wola może oddziaływać na język i palce, a nie na serce lub wątrobę? Pytanie to nie sprawiałoby nam trudności, gdybyśmy mieli świadomość jakiejś siły w przypadku pierwszym, w drugim natomiast nie mieli. Rozumielibyśmy wtedy niezależnie od doświadczenia, dlaczego władza woli nad narządami ciała nie przekracza pewnych określonych granic. Znając w takim wypadku dokładnie siłę czy też moc, za pomocą której wola działa, wiedzielibyśmy również, dlaczego oddziaływanie jej ma właśnie taki, a nie inny zakres. (...)
Po trzecie: Anatomia uczy nas, że bezpośrednim przedmiotem siły przy ruchu dowolnym nie jest sam poruszony członek, lecz że są nim pewne mięśnie, nerwy i tchnienia życiowe, a może jakieś jeszcze drobniejsze i mniej znane elementy, którym kolejno udziela się ruch, zanim dosięgnie członka, którego ruch jest bezpośrednim przedmiotem aktu woli. (...) Oto umysł chce, by zaszło określone zjawisko; natychmiast powstaje zjawisko inne, nam samym nieznane, a całkiem od zamierzonego odmienne; zjawisko to wywołuje z kolei inne, tak samo nieznane, aż w końcu długiego szeregu następstw pojawia się wreszcie zjawisko zamierzone. (...)
(...) Że ruch ich posłuszny jest rozkazom woli - o tym, tak samo jak o innych zjawiskach przyrody, mówi nam potoczne doświadczenie; siła jednak czy też energia, dzięki której to się dzieje, jest tak samo jak siła działająca w innych zjawiskach przyrody nieznana i niepojęta.
Czyż będziemy wobec tego twierdzić, że jesteśmy świadomi siły czy też energii, która działa w naszym własnym umyśle wówczas, gdy aktem lub rozkazem woli wywołujemy jakąś nową ideę, każemy ją umysłowi w skupieniu rozważać, obracamy ją na wszystkie strony, a wreszcie - usuwamy na rzecz innej idei w przekonaniu, że rozpatrzyliśmy ją już dokładnie? Myślę, że te same argumenty dowiodą, iż nawet tego rodzaju rozkaz woli nie dostarcza nam rzeczywistej idei siły czy też energii.
Po pierwsze: (...)
Po drugie: Władza, którą ma umysł nad sobą samym, jest tak samo ograniczona, jak jego władza nad ciałem; nasza wiedza o tych granicach nie wynika ani z rozumu, ani ze znajomości natury przyczyny i skutku, ale opiera się na doświadczeniu i obserwacji, tak samo jak i wiedza o wszystkich innych zjawiskach przyrody i o zachowaniu się przedmiotów zewnętrznych. Nad naszymi uczuciami i namiętnościami mamy władzę o wiele skromniejszą niż nad ideami, a i ta zamyka się w bardzo ciasnych granicach. Czyż powie ktoś, że potrafi wskazać ostateczną rację tych granic lub wyjaśnić, dlaczego w jednym wypadku siła jest większa, a w drugim mniejsza?
Po trzecie: Ta władza nad sobą samym jest w różnych momentach bardzo różna. Człowiek zdrowy posiada ją w stopniu wyższym niż osłabiony chorobą. Jesteśmy bardziej panami swoich myśli rano niż wieczorem; bardziej na czczo niż po sutym posiłku. Czy potrafimy wytłumaczyć sobie te wahania inaczej niż na podstawie doświadczenia? Gdzież jest wiec owa siła, której jesteśmy rzekomo świadomi? Czy nie ma tu, bądź w duchowej, bądź w cielesnej substancji, albo i w obu naraz, jakiegoś ukrytego mechanizmu lub układu cząstek, od którego zależy skutek, a który, będąc nam zupełnie nieznany, sprawia, że siła czy też energia woli jest nam równie nieznana i niepojęta? (...)
Na ogół ludzie nie mają najmniejszych trudności z tłumaczeniem bardziej zwykłych i pospolitych działań przyrody, jak np. spadanie ciał ciężkich, wzrost roślin, rozmnażanie się zwierząt albo odżywianie się organizmów pokarmem, ale sądzą, iż we wszystkich tych przypadkach postrzegają samą ową siłę czy energię, która tkwi w przyczynie, łącząc ją ze skutkiem i czyniąc jej działanie raz na zawsze niezawodnym. Na podstawie długiego nawyku wyrabia się w nich taki sposób myślenia, że na widok przyczyny z całym zaufaniem zaczynają natychmiast oczekiwać towarzyszącego jej normalnie zjawiska i niemal nie wyobrażają sobie, iż mogłoby z niej wyniknąć coś innego. Jedynie natykając się na wydarzenia niezwykłe, w rodzaju trzęsienia ziemi, zarazy czy wszelakiego typu dziwów i cudów, popadają w zakłopotanie, nie umiejąc dobrać do nich przyczyny ani wyjaśnić sposobu, w jaki powstaje z niej skutek. W przypadku takich trudności zwykli ludzie uciekać się do jakiegoś niewidzialnego rozumnego czynnika, upatrując w nim bezpośrednią przyczynę zdarzenia, które ich zadziwia, a którego ich zdaniem niepodobna wytłumaczyć zwykłymi siłami przyrody. Filozofowie natomiast, którzy posuwają się w swych badaniach nieco dalej, spostrzegają od razu, że nawet w najzwyklejszych zjawiskach energia przyczyny jest tak samo niepojęta jak w zjawiskach najbardziej niezwykłych i że z doświadczenia dowiadujemy się jedynie o częstym połączeniu zjawisk, natomiast nigdy nie jesteśmy w stanie dopatrzyć się między zjawiskami niczego w rodzaju związku. (...)
[Nie mam potrzeby rozbierać szczegółowo owej vis inertiae, o której tyle się mówi w najnowszej filozofii, a którą przypisuje się materii. Wiemy z doświadczenia, że ciało w stanie spoczynku lub ruchu pozostaje w tym samym stanie, póki nie wytrąci go z niego jakaś nowa przyczyna, oraz że ciało poruszone odbiera poruszającemu je tyle właśnie ruchu, ile go samo nabywa. To są fakty. Używając tu nazwy vis inertiae, oznaczamy nią jedynie te fakty, nie twierdząc wcale, że mamy jakąś ideę siły bezwładności, tak samo jak mówiąc o sile ciążenia mamy na myśli pewne skutki, nie zajmując się samą działającą siłą. Sir Isaac Newton nie miał nigdy intencji pozbawiać przyczyn wtórnych [wydania E i F: materii] wszelkiej siły i energii, chociaż niektórzy z jego zwolenników usiłowali taką właśnie teorię oprzeć na jego powadze. Przeciwnie, ów wielki uczony uciekł się do eterycznego czynnego fluidu, by wyjaśnić powszechne ciążenie; był jednak na tyle ostrożny i skromny, że przyznał, iż jest to tylko hipoteza, przy której nie należałoby się bez dalszych doświadczeń upierać. Muszę wyznać, że losy poglądów mają w sobie coś dość niezwykłego. Descartes napomknął o teorii powszechnego i wyłącznego działania Boga, nie upierając się przy niej. Malebranche i inni kartezjańczycy uczynili z niej podstawę całej swej filozofii. W Anglii jednak nie cieszyła się ona uznaniem. Locke, Clarke i Cudworth nie zwrócili na nią nawet uwagi, zakładając przez cały czas, że materia posiada rzeczywistą siłę, chociaż podrzędną i pochodną. Jakim sposobem teoria ta nabyła takiej przewagi u naszych współczesnych metafizyków?]
Część II
Spieszmy jednak do konkluzji tego dowodzenia, które i tak już ciągnie się zbyt długo. Daremnie szukaliśmy idei siły czy też koniecznego związku wszędzie tam, gdzie można by się dopatrywać jej źródeł. Okazuje się, że bez względu na to, jak gruntownie podchodzimy do rzeczy, w odosobnionych przypadkach działania ciał wykryć możemy wyłącznie następowanie jednego zjawiska po drugim, nigdy natomiast nie jesteśmy w stanie uchwycić siły czy mocy, dzięki której przyczyna działa, ani związku między przyczyną a jej domniemanym skutkiem. Na taką samą trudność natrafiamy również i wtedy, gdy rozpatrujemy oddziaływanie umysłu na ciało; widzimy mianowicie, że ruch ciała następuje po akcie woli, nie jesteśmy jednak w stanie dostrzec czy też pojąć węzła, który wiązałby ruch z aktem woli, ani energii, dzięki której umysł wytwarza ów skutek. Władza woli nad własnymi jej zdolnościami i ideami nie jest ani odrobinę bardziej zrozumiała. Tak więc w ogóle w całym wszechświecie nie występuje ani jeden przypadek związku, który moglibyśmy uchwycić. Wszystkie zjawiska ukazują się nam jako całkowicie niezależne i odrębne. Jedno następuje po drugim, ale jakiegoś węzła między nimi nie udaje się zaobserwować. Wydają się połączone, lecz nigdy związane. A ponieważ nie możemy mieć idei tego, co nigdy nie było nam dane ani w postrzeganiu zewnętrznym, ani w wewnętrznym odczuciu - to wydaje się wynikać stąd konieczna konkluzja, że idei związku czy też siły nie mamy w ogóle i że wyrazy te są całkowicie pozbawione sensu, czy to gdy posługujemy się nimi w rozumowaniu filozoficznym, czy w życiu powszednim.
(...) Gdy jednak pewien rodzaj zjawisk zawsze, we wszystkich wypadkach, występował w połączeniu z innym, nie wahamy się przepowiadać jednego z nich, gdy pojawia się drugie i posługiwać rozumowaniem, które jedyne zdolne jest upewnić nas o faktach i istnieniu. Jedno z takich zjawisk nazywamy wtedy przyczyną, drugie skutkiem; przypuszczamy, że zachodzi między nimi pewien związek, że w jednym z nich tkwi jakaś siła, która nieuchronnie wytwarza drugie, działając w sposób absolutnie niezawodny i konieczny.
Okazuje się tedy, że idea koniecznego związku między zjawiskami powstaje na podstawie większej liczby podobnych do siebie przypadków, w których owe zjawiska stale ze sobą się łączą, że natomiast nie może nam jej nasunąć jeden spośród takich przypadków, choćbyśmy rozpatrywali go z wszelkich możliwych punktów widzenia i stron. W większej liczbie przypadków nie ma jednakże nic, co by różniło każdy z nich od każdego z przypadków pojedynczych; są one z założenia dokładnie do siebie podobne, z wyjątkiem tej tylko okoliczności, że umysł po powtórzeniu się przypadków podobnych staje się wskutek przyzwyczajenia skłonny na widok jednego zjawiska oczekiwać tego, które tamtemu stale towarzyszy, i wierzyć, iż zaistnieje ono rzeczywiście. Ten więc związek, który umysł nasz czuje, to nawykowe przenoszenie się wyobraźni z jednego przedmiotu na drugi, który tamtemu stale towarzyszy - oto owo odczucie, oto impresja, na podstawie której tworzymy ideę siły czy koniecznego związku. Niczego więcej tu nie ma. (...)
(...) Podobne przedmioty łączą się zawsze z podobnymi. Tego uczy nas doświadczenie. Zgodnie zatem z tym doświadczeniem można zdefiniować przyczynę jako przedmiot, po którym następuje przedmiot inny, przy czym po wszystkich przedmiotach podobnych do pierwszego następują przedmioty podobne do drugiego; albo innymi słowy: przy czym, gdyby nie było przedmiotu pierwszego, drugi nie mógłby był istnieć. Pojawienie się przyczyny naprowadza umysł zawsze, na zasadzie nawykowego przejścia, na ideę skutku. Tego również uczy nas doświadczenie. Można tedy zgodnie z tym doświadczeniem utworzyć inną definicję przyczyny i nazwać ją przedmiotem, po którym następuje przedmiot inny, a którego pojawienie się naprowadza zawsze naszą myśl na ten inny przedmiot. Chociaż jednak obydwie te definicje opierają się na okolicznościach względem przyczyny obcych - brakowi temu nie można zaradzić ani też dojść do jakiejś definicji doskonalszej, uwydatniającej w przyczynie ten moment, który stanowi o jej związku ze skutkiem. Nie mamy żadnej idei tego związku ani nawet jasnego wyobrażenia o tym, co właściwie pragniemy wiedzieć, gdy usiłujemy wyrobić sobie jakieś o nim pojęcie. Mówimy np., że drganie tej oto struny jest przyczyną tego oto dźwięku. Cóż jednak mamy na myśli, wypowiadając to twierdzenie? Albo to, że po określonym drganiu następuje określony dźwięk i że po wszystkich podobnych drganiach następowały podobne dźwięki, albo że po określonym drganiu następuje określony dźwięk i że w momencie pojawienia się pierwszego zjawiska umysł wyprzedza zmysły, tworząc natychmiast ideę zjawiska drugiego. Możemy rozpatrywać stosunek przyczyny i skutku z któregokolwiek z tych dwóch punktów widzenia; poza tym jednak żadnej jego idei nie mamy. [W myśl tych wyjaśnień i definicji idea siły jest równie względna jak idea przyczyny: obie odniesione są do skutku, czyli jakiegoś zjawiska stale łączącego się z poprzednim. Rozważając nieznany moment zjawiska, normujący i określający stopień lub wielkość jego skutku, nazywamy go jego siłą. Zgodnie z tym wszyscy uczeni przyjmują, że skutek jest miarą siły. Wszak gdyby mieli jakąś ideę siły samej w sobie, dlaczego nie mogliby jej samej w sobie mierzyć? Sporu, czy energia ciała będącego w ruchu jest proporcjonalna do jego prędkości, czy też do kwadratu jego prędkości - sporu tego, mówię, nie trzeba by rozstrzygać, porównując ze sobą skutki w równych i różnych odcinkach czasu, lecz można by to uczynić drogą bezpośredniego pomiaru i porównania. (...)]
Powtórzmy więc pokrótce wywody tego rozdziału. Każda idea jest kopią jakiejś poprzedzającej ją impresji czy uczucia (sentiment), a gdzie nie da się takiej impresji odnaleźć, tam z pewnością idei nie ma. W żadnym z osobna wziętym przypadku działania ciał lub umysłów nie ma nic, co wytwarzałoby jakąś impresję, a przeto mogło nasunąć ideę siły czy koniecznego związku. Gdy jednak zachodzi większa ilość przypadków jednakowych (uniform), a po takich samych zjawiskach następuje zawsze to samo - zaczynamy myśleć o przyczynie i związku. Doznajemy wtedy nowej impresji, czujemy nowe uczucie (we feel a new sentiment), a mianowicie nawykowe związanie (a customary connection) w myśli lub wyobraźni jednego zjawiska z innym, które mu stale towarzyszy. To właśnie uczucie jest pierwowzorem idei, której poszukujemy. Skoro bowiem idea ta powstaje na podstawie większej ilości podobnych do siebie przypadków, a nie powstaje na podstawie żadnego przypadku pojedynczego, przeto źródłem jej musi być to, czym większa ilość przypadków różni się od każdego przypadku wziętego z osobna. Jedyna jednak różnica między nimi polega na owym nawykowym związaniu, czyli nawykowym przenoszeniu się wyobraźni. Pod każdym innym względem są one do siebie podobne. Pierwszy, jaki widzieliśmy, przypadek ruchu przeniesionego przez zderzenie się dwóch kul bilardowych (by powrócić do przykładu, który rzecz doskonale objaśnia) jest zupełnie podobny do przypadków, które widujemy teraz; różnicę stanowi tylko to, że za pierwszym razem nie mogliśmy z jednego zjawiska wyprowadzić wniosku o drugim, co możemy zrobić obecnie, po tak długim jednostajnym doświadczeniu (uniform experience). (...)
Rozdział VIII
O wolności i konieczności
Można by nie bez racji oczekiwać, że w kwestiach, roztrząsanych i dyskutowanych z wielką zawziętością od chwili powstania nauk i filozofii, strony dyskutujące powinny się były zgodzić przynajmniej co do znaczenia poszczególnych terminów i że w ciągu dwóch tysięcy lat powinniśmy byli w naszych badaniach zdobyć się na to, by przejść od słów do rzeczywistego przedmiotu sporu. Jakże bowiem łatwą rzeczą może wydawać się ścisłe zdefiniowanie użytych w rozumowaniu wyrazów i zajęcie się w dalszym ciągu rozpatrywaniem i rozbiorem tych definicji, a nie pustych dźwięków. Przypatrzywszy się jednak całej sprawie bliżej, będziemy skłonni dojść do zgoła odmiennych wniosków. Z samego faktu, że pewien spór długo się toczył i dotąd pozostaje nierozstrzygnięty, można się domyślić, że w sposobie wyrażania się zachodzi tu jakaś niejednoznaczność i że strony dyskutujące łączą różne idee z wyrazami, którymi się w sporze posługują. Skoro bowiem przyjmujemy, że władze umysłu są z natury rzeczy u wszystkich jednostek jednakowe - inaczej wzajemne przekonywanie się i dysputy musiałyby być najzupełniej bezowocne - to gdyby ludzie z wypowiadanymi wyrazami łączyli jednakowe idee, byłoby niepodobieństwem, by przez tak długie lata dochodzili w tej samej sprawie do różnych poglądów, zwłaszcza że informują się wzajemnie o swoich zapatrywaniach i że każda ze stron stara się wszelkimi sposobami o argumenty, które by jej przyniosły zwycięstwo nad przeciwnikiem. Co prawda, gdy ludzie próbują dyskutować o zagadnieniach leżących całkowicie poza zasięgiem ludzkich możliwości poznawczych, jak np. problem początków bytu lub organizacji świata czystych inteligencji czyli duchów - mogą przez długie lata przelewać z pustego w próżne, nie dochodząc do żadnego wyniku. Gdy jednak chodzi o zagadnienia leżące w sferze życia i doświadczenia, to narzuca się myśl, że rozstrzygnięcie sporów odwleka się tak bardzo jedynie wskutek niejednoznaczności pewnych wyrazów, która utrzymuje między przeciwnikami ciągły dystans i nie pozwala im zetrzeć się wręcz.
Tak właśnie miała się rzecz z roztrząsanym od tak dawna zagadnieniem wolności i konieczności; a miała się tak do tego stopnia, że, jeśli nie bardzo się mylę, wszyscy ludzie, zarówno uczeni, jak nieuczeni, w sprawie tej, jak to zobaczymy, zawsze byli jednego zdania i że kilka jasnych definicji byłoby natychmiast zakończyło cały spór. Kwestię tę zresztą tak dalece nicowano na wszystkie strony i wtrąciła ona filozofów w taki labirynt pogmatwanej sofistyki, że nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby rozsądny czytelnik dbał o swój spokój na tyle, iż pozostałby głuchy na propozycję zajęcia się zagadnieniem, po którym nie może się spodziewać ani nauki, ani zabawy. Proponowany jednak tutaj sposób argumentowania może zdoła na nowo pobudzić jego uwagę; wszak jest on mniej utarty, pozwala się spodziewać pewnego choćby rodzaju rozstrzygnięcia sporu i zbytnio nie zakłóci spokoju czytelnika zawiłym i niejasnym rozumowaniem.
Spodziewam się tedy wykazać, że w poglądach i na konieczność, i na wolność - jeśli nadaje się tym wyrazom jakieś sensowne znaczenie - wszyscy ludzie zawsze się ze sobą zgadzali, a cały spór toczył się dotąd wyłącznie o słowa. Zaczniemy od rozbioru doktryny konieczności. (...)
Wydaje się rzeczą oczywistą, że gdyby sceneria przyrody zmieniała się ustawicznie w taki sposób, iż nie byłoby dwóch zjawisk do siebie podobnych, lecz każdy przedmiot byłby czymś zupełnie nowym, niepodobnym do niczego, co widzieliśmy przedtem - nie bylibyśmy nigdy ani w przybliżeniu doszli do idei konieczności czy związku łączącego tego rodzaju przedmioty. W takich warunkach moglibyśmy powiedzieć, że jeden przedmiot czy też jedno zjawisko następuje po drugim, nie zaś, że jedno wywołuje drugie. Stosunek przyczyny i skutku musiałby rodzajowi ludzkiemu być zupełnie nieznany. Wnioskowanie i rozumowanie o działaniach przyrody stałoby się niemożliwe, a jedynymi drogami, którymi wiedza o rzeczywistym istnieniu czegokolwiek mogłaby dotrzeć do umysłu, pozostałyby zmysły i pamięć. Zatem idea konieczności i przyczynowości ma swoje źródło wyłącznie w widocznej w działaniach przyrody jednostajności (uniformity); przedmioty podobne stale się tu ze sobą łączą, a przyzwyczajenie urabia umysł tak, iż z istnienia jednego przedmiotu wnioskuje się o istnieniu drugiego. Na tych dwóch momentach polega cała konieczność, którą przypisujemy materii. Poza stałym połączeniem przedmiotów podobnych i wynikającym stad wnioskowaniem z jednego o drugim nie mamy żadnego w ogóle pojęcia konieczności ani związku. (...)
Co się tyczy momentu pierwszego, tj. stałego i regularnego połączenia zjawisk podobnych, zadowolą nas może następujące uwagi: Istnieje powszechna zgoda, że czyny ludzkie, bez względu na kraj i czasy, znamionuje wielka jednostajność i że natura ludzka pozostaje zawsze co do swych pierwiastków (principles) i działań taka sama. Te same motywy wywołują zawsze te same czyny, te same skutki wynikają z tych samych przyczyn. Ambicja, skąpstwo, samolubstwo, próżność, przyjaźń, szlachetność, duch obywatelski - uczucia te, splatając się w rozmaitych proporcjach i przenikając społeczeństwo, były od początku świata i są do tej chwili źródłem wszystkich czynów i przedsięwzięć w dziejach ludzkości. Chcecie poznać uczucia, skłonności i sposób życia Greków i Rzymian? Przypatrzcie się dobrze usposobieniu i postępowaniu Francuzów i Anglików; nie można bardzo zbłądzić, przenosząc na narody dawniejsze większość spostrzeżeń, które dotyczą późniejszych. Ludzie są tak dalece, bez względu na czas i miejsce, tacy sami, że historia nie powie nam w tej materii nic nowego ani niezwykłego. Główny jej pożytek polega wyłącznie na tym, że wykrywa ona stałe i powszechne pierwiastki natury ludzkiej, ukazując człowieka w najróżnorodniejszych okolicznościach i warunkach, i że dostarcza materiału, na podstawie którego możemy obserwować i poznawać trwałe mechanizmy postępowania i zachowania się ludzi. Te opowiadania o wojnach, intrygach, walkach stronnictw i rewolucjach są zbiorami tyluż doświadczeń, za pomocą których polityk albo filozof ustala zasady swej nauki, podobnie jak fizyk lub przyrodnik zapoznaje się z naturą roślin, minerałów albo innych przedmiotów zewnętrznych dzięki doświadczeniom, które gromadzi. A podobieństwo między ziemią, wodą i innymi żywiołami, którymi zajmowali się Arystoteles i Hipokrates, a tą ziemią, wodą etc., które obserwujemy obecnie - otóż podobieństwo między tymi rzeczami nie jest bynajmniej większe niż podobieństwo między ludźmi opisanymi przez Polibiusza i Tacyta a tymi, którzy dzisiaj rządzą światem. (...)
Dlatego to doświadczenie, nabyte w długim życiu i dzięki różnorodności zajęć i otoczenia, jest tak pożyteczne dla poznania zasad natury ludzkiej i regulowania zarówno naszego przyszłego postępowania, jak i badań naukowych. Dzięki takiemu przewodnictwu wznosimy się od poznania czynów, słów, a nawet gestów człowieka do poznania jego skłonności i motywów; i na odwrót, znając jego motywy i skłonności, dochodzimy do zrozumienia jego czynów. (...)
Nie należy się jednak spodziewać, by taka jednostajność w postępowaniu ludzkim miała doprowadzić do tego, iż wszyscy ludzie w takich samych warunkach zachowywaliby się zawsze dokładnie w ten sam sposób, bez względu na różnorodność charakterów, upodobań i poglądów. Takiej jednostajności w każdym szczególe nie znajdujemy nigdzie w przyrodzie. Wprost przeciwnie, obserwując rozmaitość postępowania rozmaitych ludzi, dochodzimy na tej podstawie do znacznej rozmaitości zasad, zakładających z reguły pewien stopień jednostajności i prawidłowości. (...)
Tak na przykład, gdy zwykłe objawy fizycznego zdrowia i choroby nie odpowiadają naszym oczekiwaniom, gdy lekarstwa nie działają tak jak zazwyczaj, gdy taka czy inna przyczyna wywołuje nieprawidłowe skutki, filozof i lekarz nie dziwią się temu ani też nie są skłonni zaprzeczyć w ogóle konieczności i jednostajności praw, które rządzą organizmem istot żywych. Wiedzą oni, że ciało ludzkie jest wielce skomplikowaną maszyną, że drzemie w nim wiele ukrytych sił zupełnie naszemu pojmowaniu niedostępnych, że musi nam się ono w swych działaniach często przedstawiać jako nader niepewne i że przeto nieprawidłowe skutki objawiające się na zewnątrz nie mogą dowodzić, jakoby w jego wewnętrznych czynnościach i stanach prawa przyrody nie były zachowane z najwyższą dokładnością.
Jeżeli filozof jest konsekwentny, zastosuje to samo rozumowanie do postępowania i aktów woli istot rozumnych. Najdalej odbiegające od normy, najbardziej nieoczekiwane postanowienia ludzkie mogą być często zrozumiałe dla osób, które dokładnie znają charakter i sytuację tego, kto postanowienie takie podjął. Człowiek o usposobieniu uprzejmym odpowiada opryskliwie: otóż bolą go zęby albo też nie jadł obiadu. Osobnik z natury ospały objawia w zachowaniu niezwykłe ożywienie: otóż spotkał go niespodziewanie jakiś szczęśliwy przypadek. A gdy nawet jakiegoś postępku, jak się to niekiedy zdarza, nie może szczegółowo wytłumaczyć ani sama osoba działająca, ani też nikt inny, to wiemy przecież na ogół, że charakter ludzki jest do pewnego stopnia zmienny i nierówny. Jest to poniekąd stałe znamię natury ludzkiej, chociaż szczególniej odnosi się to do tych osób, które nie mając utrwalonych zasad postępowania zachowują się z reguły w sposób kapryśny i chwiejny. Wewnętrzne zasady i pobudki mogą działać w sposób jednostajny, mimo owych pozornych nieprawidłowości; tak samo jak wiatry, deszcze, chmury i inne zmiany pogody podlegają, jak przypuszczamy, stałym zasadom, chociaż niełatwo wykrywa je ludzka przenikliwość. (...)
Wzajemna zależność ludzi jest we wszystkich związkach społecznych tak wielka, że nie ma prawie czynności ludzkiej zupełnie w sobie zamkniętej lub wykonywanej bez żadnego względu na czynności innych, niezbędne do tego, by osiągnęła ona w pełni cel, do którego zmierza działający. Najuboższy, w pojedynkę pracujący rzemieślnik spodziewa się przynajmniej opieki władzy, która by mu zapewniała korzystanie z owoców jego pracy. Spodziewa się także, że znajdzie nabywców, gdy wyniesie swój towar na targ i zaofiaruje go za odpowiednią cenę, oraz że za pieniądze, które zarobi, potrafi skłonić innych, by go zaopatrzyli we wszystko, czego potrzebuje do życia. (...) Krótko mówiąc, wnioskowanie oparte na doświadczeniu i rozumowanie dotyczące postępowania innych ludzi przenika tak dalece życie ludzkie, iż nie ma chwili, w której by się nim nie posługiwał każdy człowiek, o ile nie śpi. Czyż więc nie mamy racji twierdząc, że wszyscy ludzie zawsze się zgadzali z teorią konieczności w tym znaczeniu, w którym określiliśmy ją i wyjaśnili powyżej?
I filozofowie nie żywili w tym względzie nigdy poglądu odmiennego od ogółu ludzi. (...) Wydaje się zatem prawie niepodobieństwem, by można było wziąć się do jakiejkolwiek nauki albo działalności praktycznej, nie uznając teorii konieczności i owego wnioskowania z motywów o czynnościach zależnych od woli, z cech człowieka - o jego postępowaniu. (...)
Często nad tym się zastanawiałem, co by mogło być powodem, że ludzie, chociaż powszechnie w całym swym postępowaniu i rozumowaniu godzą się bez wahania z teorią konieczności, objawiają mimo to taką niechęć, gdy chodzi o uznanie jej w słowach i w każdej epoce okazują się skłonni wyznawać raczej pogląd przeciwny. Można to, jak sądzę, wytłumaczyć w sposób następujący: Badając działania ciał i wywoływanie skutków przez przyczyny, przekonujemy się, że wszystkie nasze władze poznawcze nie są w stanie naszej wiedzy o tym stosunku posunąć poza stwierdzenie, że poszczególne przedmioty stale się ze sobą łączą i że umysł nawykowo przechodzi od zjawienia się jednego przedmiotu do przeświadczenia o istnieniu drugiego. Chociaż jednak ostateczny ów wniosek, konstatujący ułomność wiedzy ludzkiej, jest rezultatem najściślejszego rozbioru tej kwestii, ludzie mimo to nader skłonni są wierzyć, że wnikają głębiej w siły przyrody i spostrzegają coś w rodzaju koniecznego związku pomiędzy przyczyną a skutkiem. Gdy natomiast zwróciwszy myśl ku czynnościom własnego umysłu, związku takiego pomiędzy pobudką a czynem nie czują, gotowi są na tej podstawie przypuszczać, że istnieje różnica między skutkami wynikającymi z sił materialnych, a skutkami wywołanymi przez myśl i rozum. Doszedłszy natomiast raz do przekonania, że o żadnego rodzaju związku przyczynowym nie wiemy nic prócz tego, że przedmioty stale się ze sobą łączą, i że w ślad za tym umysł z jednego wnioskuje o drugim, oraz widząc, że te dwie rzeczy, jak się powszechnie uważa, dotyczą także działań zależnych od woli, łatwiej może damy się nakłonić do tego, by przyznać wszystkim przyczynom jedną i tę samą konieczność. A chociaż rozumowanie to, przypisując decyzjom woli konieczność, sprzeciwia się systemom wielu filozofów, zobaczymy po namyśle, że owi filozofowie nie zgadzają się z nim tylko w słowach, a nie w swym prawdziwym przekonaniu. Konieczności tak rozumianej, jak rozumiemy ją tutaj, żaden filozof nigdy dotąd jeszcze nie odrzucał i, jak sądzę, nigdy nie będzie mógł odrzucić. Może jedynie utrzymywać, że w działaniach materii umysł potrafi spostrzec między przyczyną i skutkiem jakiś głębszy związek, który nie występuje w zależnych od woli działaniach istot rozumnych. Czy tak jest czy też nie jest, o tym może rozstrzygnąć jedynie zbadanie sprawy; obowiązek uzasadnienia tego stanowiska spada na filozofów, którzy je głoszą, w tym zaś celu powinni oni zdefiniować lub opisać tę konieczność i wskazać ją nam w działaniach przyczyn materialnych.
Wydawałoby się istotnie, że ludzie przystępują do zagadnienia wolności i konieczności z niewłaściwej strony, rozpoczynając od rozpatrywania władz duszy, wpływu rozumu i czynności woli. Niechaj się naprzód zajmą rozbiorem sprawy prostszej, mianowicie działaniem ciał i martwej, nierozumnej materii, i niechaj spróbują, czy w tej dziedzinie potrafią sobie utworzyć ideę przyczynowości i konieczności innej niż ta, która polega na stałym połączeniu przedmiotów i na idącym w ślad za tym wnioskowaniu umysłu z jednego przedmiotu o innym. Jeżeli momenty te są naprawdę wszystkim, co składa się na konieczność, którą poznajemy w świecie materialnym, i jeżeli wszyscy się godzą, że tak samo się dzieje w przypadku działań umysłu, dyskusja dobiegła końca; a przynajmniej trzeba ją odtąd uważać za czysto słowną. (...)
Ale idźmy dalej w tej próbie pogodzenia przeciwnych stanowisk w kwestii wolności i konieczności - najbardziej spornej kwestii metafizyki, tej najbardziej spornej z nauk. Nie trzeba będzie wielu słów, by dowieść, że ludzie powszechnie zgadzali się ze sobą zarówno w poglądzie na wolność, jak i w poglądzie na konieczność, i że przeto cały spór na ten temat był dotąd czysto słowny. Cóż bowiem rozumiemy przez wolność, kiedy używamy tego słowa w stosunku do działań zależnych od woli? Z pewnością nie chcemy przez to powiedzieć, jakoby działania były tak luźno powiązane z pobudkami, skłonnościami i okolicznościami, iżby nie wypływały z nich w sposób do pewnego stopnia jednostajny, i by jedne nie dawały podstaw do wnioskowań pozwalających konkludować o istnieniu drugich. Są to bowiem niewątpliwe i uznane powszechnie fakty. Przez wolność możemy więc jedynie rozumieć możność działania lub niedziałania stosownie do determinacji woli, co znaczy, że jeżeli chcemy się nie ruszać, możemy się nie ruszać, jeżeli chcemy poruszyć się, możemy i to uczynić. Otóż hipotetyczna ta wolność przysługuje według zgodnego i powszechnego zdania wszystkim, którzy nie są więzieni i zakuci w kajdany. Tu więc nie ma żadnej kwestii spornej.
W jakikolwiek sposób definiowalibyśmy wolność, zawsze powinniśmy przestrzegać dwóch niezbędnych warunków: po pierwsze, żeby definicja była zgodna z niewątpliwymi faktami, po drugie, by pozostawała w zgodzie sama z sobą. Jeżeli będziemy warunków tych przestrzegali, a definicji naszej nadamy formę zrozumiałą - to zobaczymy, o czym jestem głęboko przekonany, że wszyscy ludzie okażą się co do niej zgodni.
Jest rzeczą powszechnie uznaną, że nie istnieje nic, co by nie miało przyczyny istnienia, i że w efekcie ścisłego rozbioru przypadek okazuje się tylko wyrazem negatywnym, nie oznaczającym żadnej realnej siły, która by miała byt rzeczywisty. Istnieje jednak pogląd, że pewne przyczyny są konieczne, a inne konieczne nie są. Otóż i korzyści definicji. Niechaj ktoś zdefiniuje przyczynę, nie uwzględniając jako elementu definicji koniecznego związku przyczyny ze skutkiem, i niech wyraźnie wskaże źródło idei, którą definicja wyraża, a chętnie dam za wygraną. Jeżeli jednak przyjąć podane powyżej wyjaśnienie sprawy, rzecz będzie absolutnie niewykonalna. Gdyby przedmioty nie były ze sobą w sposób trwały (regular) połączone, nie doszlibyśmy nigdy do pojęcia przyczyny i skutku; zaś efektem tego trwałego połączenia jest wnioskowanie rozumu, stanowiące jedyny uchwytny dla nas rodzaj powiązania. Ktokolwiek podejmuje się zdefiniować przyczynę pomijając te momenty, musi albo posłużyć się wyrazami niezrozumiałymi, albo synonimami wyrazu, który usiłuje zdefiniować. Jeżeli zaś przyjmuje się definicję wspomnianą powyżej - wolność, rozumiana jako przeciwieństwo nie przymusu, lecz konieczności, niczym nie różni się od przypadku, który, jak wszyscy zgodnie przyznają, nie istnieje.
Część II
Nie ma bardziej rozpowszechnionej, a przecież bardziej nagannej metody rozumowania, jak starać się w dyskusjach filozoficznych zbić jakąś hipotezę utrzymując, iż konsekwencje jej są niebezpieczne dla religii i moralności. Jeżeli pogląd jakiś prowadzi do niedorzeczności, jest on niewątpliwie mylny; nie jest jednak jakiś pogląd niewątpliwie mylny dlatego, że wypływają zeń niebezpieczne konsekwencje. Takich argumentów należy wyrzec się całkowicie; wszak nie przyczyniają się w niczym do wykrycia prawdy, a służą tylko do tego, by zohydzić przeciwnika. Uwagę tę wypowiadam całkiem ogólnie, nie zamierzając wyciągnąć stąd żadnej korzyści dla siebie. Poddaję się bez zastrzeżeń tego rodzaju krytyce i śmiem twierdzić, że koncepcje zarówno konieczności, jak wolności, tak jak je powyżej wyłożyłem, nie tylko są z moralnością zgodne, lecz bezwzględnie potrzebne dla jej utrzymania.
Konieczność można definiować dwojakim sposobem, stosownie do dwóch określeń przyczyny, której jest istotną częścią. Polega ona albo na stałym połączeniu przedmiotów podobnych, albo na wnioskowaniu rozumu z jednego przedmiotu o innym. Otóż w szkołach, na ambonie, w zwykłym wreszcie życiu uznaje się powszechnie, choć milcząco, że konieczność w obu tych znaczeniach (które naprawdę są w gruncie rzeczy identyczne) cechuje zjawiska woli; nikt też dotąd nie próbował zaprzeczyć, że możemy działania ludzkie czynić przedmiotem wniosków i że wnioski te opierają się na doświadczeniu wskazującym, iż podobne do siebie działania łączą się z podobnymi pobudkami, skłonnościami i okolicznościami. (...)
Jedynym rzeczywistym przedmiotem nienawiści lub zemsty jest osoba, czyli istota obdarzona myślą i świadomością, a jeżeli uczucia te bywają wywoływane przez zbrodnicze lub haniebne czyny, dzieje się tak tylko dlatego, że pozostają z tą osobą w jakimś stosunku lub związku. Czyny z natury rzeczy są czymś ograniczonym w czasie i przemijającym, a gdy nie wypływają z jakiejś przyczyny tkwiącej w charakterze lub usposobieniu osoby, która ich dokonała, nie mogą ani przynieść jej zaszczytu, kiedy są dobre, ani niesławy, kiedy są złe. Same czyny mogą być naganne, mogą się sprzeciwiać wszelkim przepisom moralności i religii, ale osoba działająca nie jest za nie odpowiedzialna; a ponieważ nie są efektem żadnej trwałej i stałej jej właściwości i nic stałego ani trwałego po sobie nie zostawiają, tedy niepodobna, aby owa osoba z ich powodu mogła się stać przedmiotem kary lub zemsty. Według poglądu zatem, który nie uznaje konieczności, a co za tym idzie - przyczyn, człowiek, który popełnił najstraszniejszą zbrodnię, jest tak samo czysty i bez skazy, jak w chwili przyjścia na świat, a jego charakter nie ma absolutnie nic wspólnego z popełnionymi czynami, skoro nie wypływają one z charakteru i skoro ich zbrodniczość nie może nigdy służyć za dowód zepsucia.
Nie gani się ludzi za czyny, których dokonują bezwiednie i przypadkowo, jakiekolwiek by pociągnęły następstwa. Dlaczego? Tylko dlatego, że to, z czego te czyny wypływają (the principles of these actions), jest czymś jedynie chwilowym i wyłącznie do tych czynów się ogranicza. Mniej się gani ludzi za czyny, których dokonują w pośpiechu i bez namysłu, aniżeli za czyny przemyślane. Z jakiej racji? Tylko dlatego, że temperament porywczy, chociaż jest stałą przyczyną czy też pierwiastkiem (principle) w umyśle, nie działa przez cały czas i nie kazi całego charakteru. Z drugiej strony skrucha zmazuje wszelką zbrodnię, jeżeli łączy się z nią poprawa życia i obyczajów. Jak to wytłumaczyć? Tylko w ten sposób, że czyny wyciskają na człowieku piętno zbrodniarza wyłącznie o tyle, o ile dowodzą, że w jego umyśle tkwią pierwiastki zbrodnicze, a gdy w stanie umysłu nastąpiła pod tym względem zmiana, czyny tracą charakter dowodu, a zarazem tracą zbrodniczość. A gdyby nie zająć stanowiska konieczności, nigdy by niczego nie dowodziły, a w następstwie tego nigdy nie byłyby zbrodnicze.
Równie łatwo i na podstawie tych samych argumentów można wykazać, że wolność, w myśl owej wspomnianej powyżej definicji, co do której wszyscy ludzie są zgodni, jest także istotnym warunkiem moralności i że czyny ludzi, którym jej brak, nie podlegają kwalifikacji moralnej, nie mogą stać się przedmiotem uznania lub nagany. Skoro bowiem czyny są przedmiotem naszych uczuć etycznych tylko o tyle, o ile są objawem wewnętrznego charakteru, uczuć i afektów, to niepodobna, aby pobudzały do pochwały lub nagany, gdy nie wynikają z owych źródeł, lecz są w całości wytworem zewnętrznego przymusu. (...)
Odpowiedź na zarzut pierwszy wydaje się jasna i przekonywająca. Jest wielu filozofów, którzy na podstawie dokładnego rozbioru wszelkiego rodzaju zjawisk przyrody stwierdzają, że całość, rozważana jako jeden system, świadczy w każdym momencie swego istnienia o doskonałej dobroci sprawcy i że ostatecznie wszystkie istoty stworzone dostąpią możliwie najwyższego szczęścia, bez domieszki pozytywnego czyli bezwzględnego cierpienia i zła. Każde zło fizyczne, powiadają, jest istotną częścią tego systemu dobroci i nawet samo Bóstwo, ze względu na swą mądrość, nie mogłoby go usunąć, nie stwarzając przy tym większego zła albo nie eliminując większego dobra, które z owego zła wyniknie. Niektórzy filozofowie, a wśród nich starożytni stoicy, wyprowadzili z tej teorii argument mający dostarczać pociechy w każdym utrapieniu; pouczali mianowicie swych zwolenników, że zło, z powodu którego cierpią, jest w istocie czymś dla wszechświata dobrym i że przy szerszym sposobie widzenia rzeczy, który zdołałby objąć całość świata, każde zdarzenie dawałoby powód do zadowolenia i radości. Argument ten może wydawać się dobry i wzniosły, ale w praktyce rychło okazał się słaby i nieskuteczny. Niezawodnie zniecierpliwilibyśmy raczej aniżeli uspokoili człowieka wijącego się w bólach gośćcowych, gdybyśmy mu prawili o mądrości ogólnych praw, które wywołały w jego ciele złośliwe humory i doprowadziły je przez odpowiednie przewody do ścięgien i nerwów, gdzie teraz powodują tak okropne męki. Takie szersze spojrzenie na rzeczy może na chwilę pociągnąć wyobraźnię człowieka usposobionego refleksyjnie, a wiodącego życie spokojne i bezpieczne; nie może jednak ostać się na dłuższy czas w jego umyśle, choćby nie przeszkadzały temu ból ani namiętność; tym bardziej nie może się utrzymać, gdy przypuszczą nań atak potężni ci przeciwnicy. (...)
Rozdział IX
O rozumie zwierząt
(...) Po pierwsze: Wydaje się rzeczą oczywistą, że zwierzęta, nie inaczej niż ludzie, uczą się wielu rzeczy z doświadczenia i wnoszą, że te same skutki wynikają zawsze z tych samych przyczyn. Na tej podstawie zapoznają się z bardziej widocznymi własnościami ciał zewnętrznych i od chwili przyjścia na świat gromadzą stopniowo wiadomości o właściwościach ognia, wody, ziemi, kamieni, wysokości i głębi itd. oraz o następstwach wynikających z ich oddziaływania. Brak wiedzy i doświadczenia młodych różni się tu wyraźnie od sprytu i rozumu starszych zwierząt, które na podstawie dłuższej obserwacji nauczyły się unikać tego, co im szkodzi, a szukać tego, co im przynosi pożytek lub przyjemność. Koń obeznany z terenem poznaje właściwą wysokość, którą może wziąć w skoku, i nigdy nie pokusi się o coś, co przechodzi jego siły i zręczność. Stary chart powierzy bardziej męczącą część polowania młodszemu, a sam się tak ustawi, by spotkać zająca, gdy będzie kluczył; przewidywania zaś, które mu nastręcza ta sytuacja, opierają się wyłącznie na obserwacji i doświadczeniu.
Widać to jeszcze wyraźniej ze skutków tresury i wychowania zwierząt, które można przez odpowiednie zastosowanie nagród i kar nauczyć czynności najbardziej nawet niezgodnych z ich wrodzonymi instynktami i skłonnościami. Czyż to nie doświadczenie uczy psa obawiać się bólu, gdy mu grozimy lub podnosimy bicz, by go uderzyć? Czyż nie doświadczenie również każe mu reagować na imię i na podstawie najzupełniej dowolnego dźwięku wnosić, że mamy jego na myśli, a nie któregoś z jego towarzyszy, i że chcemy go przywołać, gdy imię to wymawiamy w pewien sposób, z pewną intonacją i akcentem?
We wszystkich tych przypadkach, jak widzimy, zwierzę wnioskuje o pewnym fakcie przekraczającym zakres tego, co bezpośrednio działa na jego zmysły, a wnioskowanie to opiera się w zupełności na minionym doświadczeniu; zwierzę spodziewa się mianowicie po danej mu aktualnie rzeczy następstw takich samych jak te, o których przekonało się w doświadczeniu, że wynikają z rzeczy do niej podobnych.
Po drugie: Niepodobna, aby to wnioskowanie zwierząt mogło się opierać na jakimś procesie argumentacji czy rozumowania, dzięki któremu stwierdzić by mogły w konkluzji, że jednakowe rzeczy muszą pociągnąć za sobą jednakowe skutki i że wszystko w przyrodzie będzie iść zawsze tym samym trybem. Jeżeli bowiem istnieją naprawdę jakieś za tym przemawiające argumenty, są one niewątpliwie zbyt zawiłe, by mogły być dostępne istotom o tak ograniczonej inteligencji; wszak trzeba nieraz najdalej idącej staranności i uwagi umysłu filozoficznego, aby je odkryć i zastosować. Zatem zwierzęta nie kierują się w tych wnioskach rozumowaniem, tak jak nie kierują się nim dzieci ani też ogół ludzi w zwykłych swoich poczynaniach i wnioskach; nie kierują się nim nawet sami filozofowie, którzy, o ile chodzi o wszelkie praktyczne strony życia, są w gruncie rzeczy tacy sami jak zwykli ludzie i tym samym podlegają prawom. Przyroda musiała postarać się o jakąś inną zasadę, dającą się łatwiej i bardziej ogólnie użyć i zastosować; nie może też operacja tak niesłychanie dla życia doniosła, jaką jest wnioskowanie o skutkach na podstawie przyczyn, być powierzona niepewnym procesom rozumowania i argumentacji. A jeżeli można by jeszcze o tym wątpić, gdy chodzi o człowieka, to gdy chodzi o istoty nierozumne, rzecz wydaje się nie ulegać wątpliwości; skoro zaś owa teza jest w pełni uzasadniona w przypadku zwierząt, to według wszelkich prawideł analogii wiele przemawia za tym, że należy ją przyjąć ogólnie, bez wyjątków i zastrzeżeń. Jedynie przyzwyczajenie sprawia, że zwierzęta z rzeczy danej w postrzeżeniu zmysłowym wnoszą o istnieniu tego, co stale rzeczy tej towarzyszy, i przyzwyczajenie właśnie każe ich wyobraźni na widok jednego zjawiska przedstawiać sobie drugie w osobliwy ów sposób, który zwiemy przeświadczeniem. Nie można podać innego wytłumaczenia tej operacji znamionującej wszystkie, zarówno wyższe, jak niższe rodzaje istot czujących, które znajdują się w zasięgu naszej obserwacji. (...)
Chociaż jednak zwierzęta czerpią wielką część swej wiedzy z doświadczenia, niemałą część otrzymują wprost z ręki przyrody; ta część ich wiedzy przewyższa znacznie zakres pojętności, którą przejawiają w zwykłych warunkach, i przy najdłuższym stosowaniu i doświadczeniu mało albo wcale się nie doskonali. Nazywamy ją instynktem i jesteśmy nader skłonni podziwiać ją jako coś bardzo nadzwyczajnego i nie dającego się wytłumaczyć żadnym dociekaniem rozumu ludzkiego. Ale podziw nasz może zniknie albo zmaleje, gdy zważymy, że właśnie to oparte na doświadczeniu rozumowanie, które jest wspólne nam i zwierzętom i od którego zależy całe postępowanie w życiu, nie jest niczym innym niż rodzajem instynktu lub mechanicznej siły, która działa w nas, choć jej nie znamy, i którą w jej głównych czynnościach nie kierują owe stosunki czy porównania idei, będące właściwym przedmiotem naszych władz intelektualnych. Choć instynkty te różnią się od siebie, przecież jednak to, co uczy człowieka unikać ognia, jest tak samo instynktem jak to, co uczy ptaka tak dokładnie sztuki wysiadywania jaj oraz całej ekonomii i porządku wychowania młodych.
Rozdział X
O cudach
Część I
W pismach Dra Tillotsona znajduje się argument przeciw rzeczywistej obecności, nacechowany taką zwięzłością, zgrabnością i siłą, jaka w ogóle da się pomyśleć w wywodzie skierowanym przeciw nauce tak mało zasługującej na poważne odparcie. Jest rzeczą powszechnie uznaną, powiada ów uczony prałat, że powaga zarówno Pisma świętego, jak tradycji, opiera się wyłącznie na świadectwie apostołów, naocznych świadków tych cudów, za pomocą których nasz Zbawiciel potwierdzał swe boskie posłannictwo. (...)
Chociaż doświadczenie jest naszym jedynym przewodnikiem w rozumowaniu dotyczącym faktów, trzeba przyznać, że przewodnik ten nie jest pod każdym względem nieomylny, lecz może nas w niektórych przypadkach wprowadzić w błąd. Jeżeli ktoś spodziewa się w naszym klimacie lepszej pogody w którymś tygodniu czerwca aniżeli grudnia, rozumuje trafnie i zgodnie z doświadczeniem, choć niewątpliwie może się zdarzyć, że się pomyli. (...)
Człowiek roztropny dostosowuje zatem przeświadczenie do mocy dowodowej. We wnioskach opartych na doświadczeniu niezawodnym oczekuje zjawiska z maksymalną pewnością, widząc w doświadczeniu minionym niezbity dowód tego, że zjawisko to zaistnieje w przyszłości. W innych razach postępuje z większą ostrożnością; porównuje doświadczenia przeciwne, zastanawia się, za czym przemawia większa ilość doświadczeń i ku tej też stronie się skłania, nie bez wątpliwości i wahań; a gdy ostatecznie sąd swój ustali, moc dowodowa nie wykracza poza to, co nazywamy prawdopodobieństwem. (...)
(...) Skoro jest zasadą ogólną, że pomiędzy przedmiotami nie ma wykrywalnego związku i że wszystkie wnioski, jakie można na podstawie jednych przedmiotów wyprowadzić o innych, opierają się wyłącznie na doświadczeniu stałego i regularnego połączenia, to jest rzeczą oczywistą, iż nie powinniśmy wyłączać spod tej zasady świadectwa ludzkiego, którego związek z jakimś zdarzeniem wydaje się sam w sobie równie mało konieczny jak wszystkie związki. (...)
Otóż skoro moc dowodowa relacji i świadectw ludzkich opiera się na minionym doświadczeniu, przeto odpowiednio do tego doświadczenia przybiera rozmaitą wartość i uważana bywa za dowód bądź prawdy, bądź prawdopodobieństwa, stosownie do tego, czy połączenie między jakąś określoną relacją a obiektem jest stałe czy zmienne. (...)
W przypadku, którym się obecnie zajmujemy, ta niezgodność materii dowodowej (contrariety of evidence) może wynikać z kilku różnych przyczyn: z przeciwieństwa niezgodnych ze sobą świadectw, z charakteru i liczby świadków, ze sposobu, w jaki złożyli świadectwo, albo też z połączenia wszystkich tych okoliczności. Fakt jakiś wydaje nam się podejrzany, jeżeli świadkowie wzajem sobie przeczą, jeżeli jest ich niewielu albo jeżeli ich charakter budzi pewne wątpliwości, jeżeli mają interes w przedstawieniu sprawy tak, jak ją przedstawiają, jeżeli składają świadectwo z wahaniem albo, na odwrót, wśród zbyt stanowczych zapewnień. Istnieją liczne inne tego typu okoliczności, które mogą osłabić lub zniszczyć siłę argumentów powołujących się na świadectwo ludzkie.
Przypuśćmy np., że fakt, którego autentyczność świadectwo usiłuje wykazać, ma w sobie coś nadzwyczajnego i cudownego; wartość dowodowa świadectwa może w takim wypadku ulec większemu lub mniejszemu osłabieniu, w zależności od tego, czy fakt jest mniej czy bardziej niezwykły. Jeżeli pokładamy jakieś w ogóle zaufanie w tym, co mówią świadkowie i historycy, to dzieje się tak nie dlatego, jakobyśmy postrzegali a priori jakiś związek między świadectwem a rzeczywistością, lecz dlatego, że przywykliśmy stwierdzać między nimi zgodność. Kiedy jednakże fakt, którego dotyczy świadectwo, należy do kategorii zjawisk rzadko podpadających pod naszą obserwację, wywiązuje się walka dwóch przeciwstawnych doświadczeń - jedno w miarę swej siły niweczy drugie, a doświadczenie posiadające przewagę może działać na umysł jedynie z taką siłą, jaka mu pozostaje. Dokładnie ta sama zasada doświadczenia, która daje nam, w pewnym stopniu, poczucie pewności co do wiarygodności świadectwa, w tym wypadku daje nam także, w innym stopniu, poczucie pewności co do niewiarygodności faktu, którego autentyczność usiłuje ono wykazać; z tej sprzeczności wynika nieuchronnie pewna przeciwwaga i wzajemne niweczenie się przeświadczeń i autorytetów. (...)
Ów książę indyjski, który nie chciał uwierzyć pierwszym wieściom o skutkach mrozu, rozumował trafnie; trzeba było oczywiście bardzo przekonującego świadectwa, aby nakłonić go do uznania faktów wynikających z nieznanych mu zjawisk przyrody i tak bardzo niepodobnych do tego, o czym mówiło mu stałe i jednostajne doświadczenie. Choć owe fakty nie sprzeciwiały się temu doświadczeniu, nie były jednak z nim zgodne. (...)
Cud jest zakłóceniem praw przyrody, a ponieważ prawa te opierają się na niewzruszonym i niezmiennym doświadczeniu, przeto dowód, jakiego przeciw cudowi dostarcza sama natura faktu, jest tak pełny, jak tylko można sobie w ogóle wyobrazić jakiś dowód z doświadczenia. Dlaczego jest rzeczą więcej niż prawdopodobną, że wszyscy ludzie muszą umrzeć, że ołów sam z siebie nie może zawisnąć w powietrzu, że ogień spala drzewo i że go gasi woda, jeśli nie dlatego, że zjawiska te okazały się zgodne z prawami przyrody i że trzeba zakłócenia tych praw lub, innymi słowy, trzeba cudu, aby im zapobiec? Nie uważa się za cud niczego, co się zdarza w granicach zwykłego porządku przyrody. Nie jest cudem, jeżeli człowiek pozornie zupełnie zdrowy nagle umrze; taki bowiem rodzaj śmierci, choć jest mniej zwyczajny od innego, widuje się często. Byłoby jednak cudem, gdyby umarły powrócił do życia; tego bowiem nie widziano nigdy i nigdzie. Musi zatem istnieć jednostajne doświadczenie przemawiające przeciw każdemu zdarzeniu cudownemu; inaczej zdarzenie nie zasługiwałoby na tę nazwę. A ponieważ jednostajne doświadczenie ma znaczenie dowodu, przeto mamy tutaj bezpośredni i całkowity dowód wynikający z natury faktu przeciw istnieniu jakichkolwiek cudów; i tylko dowód przeciwny, wyposażony w większą siłę przekonującą, może taki dowód obalić i uczynić cud wiarygodnym.
Wynika stąd w sposób jasny (a jest to zasada ogólna, godna naszej uwagi), że "żadne świadectwo nie wystarcza do wykazania autentyczności cudu, jeżeli nie jest ono tego rodzaju, że jego fałszywość byłaby większym cudem aniżeli fakt, który ma być na jego podstawie wykazany, a nawet w tym wypadku argumenty wzajemnie się niweczą i silniejszy daje nam pewność odpowiadającą jedynie temu stopniowi siły, który pozostaje po odjęciu siły argumentu słabszego". Jeżeli mi ktoś opowiada, że widział, jak umarłemu przywrócono życie, natychmiast myślę sobie, czy jest rzeczą bardziej prawdopodobną, że opowiadający bądź mnie wprowadza w błąd, bądź sam został w błąd wprowadzony, czy też że fakt, o którym opowiada, istotnie zaszedł. Porównuję jeden cud z drugim i stosownie do przewagi, którą po jednej z tych stron stwierdzam, sprawę rozstrzygam, odrzucając zawsze cud większy. Jeżeliby fałszywość świadectwa była czymś bardziej cudownym aniżeli opowiedziany fakt, wtedy, ale dopiero wtedy, świadczący mógłby wymagać, abym mu podporządkował swoje przeświadczenie i sąd.
Część II
W powyższym rozumowaniu przypuszczaliśmy, że świadectwo, na które powołuje się cud, może ewentualnie osiągnąć wartość pełnego dowodu i że fałszywość tego świadectwa byłaby prawdziwym cudem. Łatwo jednak wykazać, żeśmy w tym ustępstwie byli o wiele za liberalni i że nigdy żadnego cudownego zdarzenia nie stwierdzono w sposób tak zupełnie oczywisty.
Albowiem, po pierwsze: Nie znajdzie się w całej historii cudu poświadczonego przez wystarczającą liczbę ludzi posiadających tak niewątpliwy zdrowy rozsądek, takie wychowanie i wykształcenie, które by nas upewniły, że sami w żaden sposób nie ulegli złudzeniu; ludzi o tak niewątpliwej prawości, iżby można ich uważać za wyższych ponad wszelkie podejrzenie, że mają zamiar wprowadzenia innych w błąd; ludzi cieszących się u ogółu tak dobrą sławą i takim poważaniem, iżby mieli bardzo wiele do stracenia na wypadek, gdyby im wykazano jakiś fałsz; ludzi poświadczających przy tym fakty, które dokonały się w sposób tak jawny i w tak znanej części świata, że wyjście na jaw fałszu byłoby nieuniknione; a przecież wszystkie te czynniki są nieodzowne, aby wzbudzić w nas pełne zaufanie w świadectwo ludzkie.
Po drugie: Możemy w naturze ludzkiej zauważyć pewien pierwiastek, o którym, jeśli go ściśle zbadamy, przekonamy się, że musi niezmiernie osłabić wiarę we wszelkiego rodzaju cuda, jaką mogłoby wzbudzić w nas świadectwo ludzkie. (...)
Jak łakomie słucha się cudownych sprawozdań podróżników, ich opisu potworów morskich i lądowych, opowieści o bajecznych przygodach, zadziwiających ludach i obyczajach! A jeżeli z upodobaniem do cudów złączy się duch religijny - kończy się zdrowy rozsądek, a świadectwo ludzkie traci w tych warunkach wszelką miarodajność. Człowiek religijny może być marzycielem (enthusiast) i wyobrażać sobie, że widzi to, co jest nierzeczywiste; może wiedzieć, że jego opowiadanie nie jest prawdziwe, a przecież trwać przy nim w najlepszej w świecie intencji po to, aby przysłużyć się tak świętej sprawie; albo też, nawet gdy nie ulega takiemu złudzeniu, działa na niego próżność, która, podniecona tak wielką pokusą, wywiera na niego wpływ silniejszy niż na ludzi w innych warunkach; a tak samo działa miłość własna. Ci, którzy go słuchają, mogą nie mieć i zwykle nie mają dość rozsądku, aby zbadać, o ile to, co mówi, jest zasadne; z tej dozy rozsądku zaś, jaką mają, rezygnują z zasady, gdy chodzi o tego rodzaju wzniosłe i tajemnicze sprawy. A gdyby nawet chcieli rzeczywiście posłużyć się rozsądkiem, namiętność i rozogniona wyobraźnia sprawiają, że nie funkcjonuje on prawidłowo. Ich łatwowierność potęguje zuchwalstwo opowiadającego, a zuchwalstwo opowiadającego wzmaga ich łatwowierność.
Sztuka wymowy doprowadzona do szczytu pozostawia mało miejsca rozumowi i refleksji; zwracając się w zupełności do wyobraźni i uczuć, ujarzmia chętnych słuchaczy i podporządkowuje sobie ich rozsądek. Na szczęście szczyt ten rzadko kiedy bywa osiągany. Czego jednak taki Tuliusz czy Demostenes tylko z trudem mogli dokonać z audytorium rzymskim lub ateńskim, to z ogółem ludzi potrafi zrobić pierwszy lepszy kapucyn, pierwszy lepszy wędrowny lub miejscowy kaznodzieja, przy czym osiąga efekt lepszy, gdyż porusza namiętności niewyszukane i pospolite.
Liczne przykłady oszukańczych cudów, proroctw i nadprzyrodzonych zdarzeń, które w ciągu wszystkich wieków demaskowano na podstawie zaprzeczających im świadectw albo które same się demaskują przez swą niedorzeczność, dowodzą w sposób dostateczny wielkiego upodobania człowieka do rzeczy nadzwyczajnych i cudownych i powinny, rozumie się, wzbudzić nieufność wobec wszelkich tego rodzaju relacji. (...)
Po trzecie: Silnej presumpcji przeciw wszelkim opowiadaniom o nadprzyrodzonych zjawiskach i cudach dostarcza okoliczność, iż obfitują w nie głównie ludy nieoświecone i barbarzyńskie; jeśli zaś jakimś tego rodzaju opowiadaniom daje do siebie przystęp naród cywilizowany, to okazuje się z reguły, że przejął je od nieoświeconych i barbarzyńskich przodków, którzy przekazali je wraz z ową sankcją nietykalności i powagą, jaka towarzyszy zawsze opartym na tradycji poglądom. (...)
Dziwna to rzecz, powie może bystry czytelnik po przeczytaniu relacjonujących te cuda historyków, że takie nadzwyczajne rzeczy nie zdarzają się nigdy w naszych czasach. Ale wcale, mam nadzieję, nie jest dziwne to, że ludzie we wszystkich czasach kłamią. Musiałeś zapewne spotkać dość przykładów tej ułomności. Sam wiele razy byłeś świadkiem, jak rodziły się opowieści o cudach, które wszyscy ludzie mądrzy i bystrzy przyjmowali z szyderstwem, a które na koniec porzucał nawet i szary tłum. Bądź przekonany, że owe głośne kłamstwa, które rozkrzewiły się i rozwinęły do tak potwornych rozmiarów, miały początki podobne; padłszy jednak na odpowiedniejszy grunt, wyrosły na koniec na cuda równe nieomal tym, o których opowiadają. (...)
Jako czwarty powód, osłabiający wiarygodność cudów, chciałbym wskazać i tę okoliczność, iż za żadnym z nich, nawet jeśli nie został dotąd wyraźnie zdemaskowany, nie przemawia świadectwo, któremu nie sprzeciwiałaby się wielka ilość świadków, tak że nie tylko cud niweczy wiarygodność świadectwa, ale także świadectwo niweczy samo siebie. Aby to jaśniej wytłumaczyć, zważmy, że w kwestiach religijnych wszystko to, co jest różne, jest sobie przeciwne, i że jest rzeczą niemożebną, aby religie starożytnego Rzymu, Turcji, Syjamu i Chin były wszystkie razem oparte na niewzruszonej podstawie. Tak samo więc jak każdy cud, do którego rości sobie prawo jedna z tych religii (a wszystkie one obfitują w cuda), zmierza bezpośrednio do uzasadnienia tego systemu, do którego należy, tak też w równej mierze, choć w sposób bardziej pośredni, służy obaleniu każdego innego systemu. Obalając system współzawodniczący, obala zarazem wiarygodność cudów, na których system ten został oparty, tak że cuda różnych religii trzeba uważać za fakty ze sobą sprzeczne, a dowody (evidences) na ich rzecz, bez względu na to, czy są słabe, czy silne, za dowody, które się sobie nawzajem przeciwstawiają. (...)
Jednym z najlepiej poświadczonych cudów całej świeckiej historii jest to, co Tacyt opowiada o Wespazjanie: śliną swoją uzdrowił w Aleksandrii ślepca, a dotknięciem kalekiej nogi - kulawego, który posłuszny objawieniu boga Serapisa wypełnił jego polecenie i udał się do Wespazjana po cudowne uzdrowienie. Opowiadanie to można sobie przeczytać u owego znakomitego historyka. Każdy szczegół zdaje się dodawać wagi takiemu świadectwu i mógłby zostać szeroko rozwinięty z całą siłą argumentacji i wymowy, gdyby komuś dzisiaj na tym zależało, by przeprowadzić dowód tego wygasłego i bałwochwalczego zabobonu: - Więc powaga, rzetelność, wiek i prawość tak wielkiego cesarza, który przez całe życie swobodnie przestawał z przyjaciółmi i dworzanami i nie przybierał nigdy owych póz boskości, w które stroili się Aleksander i Demetriusz. - Historyk, pisarz współczesny, znany z nieskazitelności i prawdomówności, a nadto może największy i najprzenikliwszy geniusz całego świata starożytnego, tak dalece nieskłonny do łatwowierności, że ciąży na nim nawet zarzut przeciwny - ateizmu i bezbożności. Osoby, na których powadze opiera swoją relację o cudzie, objawiające, jak wolno przypuścić, w swych sądach wyrobiony charakter i prawdomówność. - Naoczni świadkowie zdarzenia, podtrzymujący swe zeznania, gdy ród Flawiuszów był już pozbawiony tronu i nie mógł już żadnymi nagrodami płacić za kłamstwo. (...) - Jeśli do tego dodamy, że wedle relacji zdarzenia te miały się odbyć publicznie, to okaże się, że niepodobna pomyśleć dowodu, który by silniej przemawiał za tak grubym i namacalnym fałszem. (...)
Z pewnością nigdy nie przypisywano nikomu większej ilości cudów, niż miało to miejsce w związku z cudami, które ostatnimi czasy działy się rzekomo we Francji u grobu opata Parisa, słynnego jansenisty, którego świętością tak długo zwodzono lud. Że chorzy odzyskują zdrowie, głusi słuch, ślepi wzrok - o tym wszędzie mówiono jako o zwykłych zjawiskach zachodzących za sprawą świętego owego grobu. Bardziej zdumiewa to, że wiele z tych cudów stwierdzono na miejscu wobec sędziów o nieposzlakowanej prawości, że potwierdzone one zostały przez świadków wiarygodnych i wybitnych, w wieku oświeconym i w najznakomitszej z istniejących obecnie na świecie miejscowości. Ale to jeszcze nie wszystko: wydano i szeroko rozpowszechniono opis tych cudów, a nawet jezuici, którzy przecież są korporacją uczoną i cieszą się poparciem władzy, a przy tym są zdecydowanymi przeciwnikami wierzeń, na których rzecz owe cuda miały się rzekomo dziać, nigdy nie potrafili ich w sposób stanowczy odeprzeć lub wyjaśnić (...). Gdzież znajdziemy tak wielką liczbę okoliczności stwierdzających zgodnie jakiś fakt? I cóż możemy przeciwstawić takiej chmarze świadków prócz absolutnej niemożliwości, czyli cudowności zdarzeń, o których opowiadają? Ale ten jeden argument będzie w oczach wszystkich rozumnych ludzi uchodzić niewątpliwie za wystarczający.
Czyż słuszny jest wniosek, że ponieważ pewnego: rodzaju świadectwo ludzkie ma olbrzymią doniosłość i powagę w pewnych przypadkach, np. jeżeli nam opowiada o bitwie pod Filippi lub Farsalos, to z tego powodu wszelkie świadectwo ludzkie musi we wszystkich przypadkach mieć taką samą doniosłość i powagę?
Przypuśćmy, że zarówno stronnicy Cezara, jak Pompejusza przyznawaliby sobie zwycięstwo w tych bitwach i że historycy każdej ze stron w jednakowy sposób przypisywaliby przewagę własnej partii; jakżeby ludzkość mogła po takim upływie czasu między nimi rozstrzygnąć? Równie silne jest przeciwieństwo między cudami opisanymi przez Herodota czy Plutarcha, a cudami, które podaje Mariana, Bede czy jakikolwiek inny historyk zakonny.
Człowiek mądry okazuje bardzo akademicką wiarę wszelkiej relacji, która sprzyja uczuciom relacjonującego, bądź to sławiąc jego ojczyznę, jego ród lub jego samego, bądź to zgadzając się w jakikolwiek inny sposób z wrodzonymi mu skłonnościami i popędami. Ale czyż jest większa pokusa niż uchodzić za wysłannika, proroka, posłańca niebios? Któż nie chciałby walczyć z licznymi niebezpieczeństwami i trudnościami, aby zdobyć tak wzniosłą godność? A jeżeli ktoś wskutek próżności i podnieconej wyobraźni sam siebie naprzód nawrócił i bierze teraz swoje urojenia na serio, czyż będzie się kiedy wahał użyć pobożnego oszustwa, by poprzeć sprawę tak świętą i pełną zasługi?
Najmniejsza iskra może tutaj buchnąć największym płomieniem, ponieważ zawsze znajdzie przygotowany materiał palny. Owo avidum genus auricularum, ów tłum gapiów, przyjmie łakomie i bez zastanowienia wszystko, co schlebia zabobonowi i sprzyja cudom.
Ileż to takich historii wykryto w ciągu wieków i wyśmiano w samym ich zarodku! A ileż więcej szumnie przez jakiś czas rozgłaszano, by później je porzucić i zapomnieć! Gdzie więc krążą tego rodzaju opowieści, wytłumaczenie zjawiska jest rzeczą prostą. Postępujemy zgodnie z nie zmieniającym się doświadczeniem i danymi obserwacji, tłumacząc je znanymi i naturalnymi przyczynami - łatwowiernością i urojeniem. Czyż powinniśmy, zamiast odwoływać się do tak naturalnego wyjaśnienia, pogodzić się raczej z myślą o cudownym pogwałceniu najbardziej ustalonych praw przyrody?
Nie muszę przypominać, jak trudno jest stwierdzić fałszywość informacji w sprawach bądź prywatnych, bądź nawet publicznych, chociaż dotyczą rzeczy, które zajść miały na miejscu. Cóż dopiero, gdy chodzi o sprawy choćby nieco bardziej odległe! Nawet trybunał sądowy z całym autorytetem, całą ścisłością i rozumem, jakie ma do dyspozycji, znajduje się często w kłopocie, gdy ma rozstrzygnąć między prawdą a fałszem rozpatrując całkiem niedawne czyny. Kwestia ta zaś nigdy nie zostanie rozstrzygnięta, jeżeli powierzymy ją zwykłym metodom sporów, kłótni i niepewnych wieści, zwłaszcza gdy po obu stronach działają namiętności ludzkie.
Gdy zaczyna kiełkować jakaś nowa religia, ludzie mądrzy i uczeni uważają rzecz zwykle za zbyt błahą, by zasługiwała na ich uwagę. A gdy później zapragną ujawnić oszustwo, aby otworzyć otumanionemu tłumowi oczy, minęła już pora po temu, a dokumenty i świadectwa, które mogłyby sprawę wyjaśnić, zaginęły bezpowrotnie.
Nie dysponujemy żadnymi innymi środkami wykrycia fałszywości świadectwa prócz tych, które trzeba wydobyć z samych właśnie świadectw, a środki te, chociaż zawsze skuteczne w rękach mądrych i świadomych rzeczy, bywają zazwyczaj zbyt subtelne, by mogły być zrozumiałe dla ludzi niewykształconych.
Ogólnie więc mówiąc, okazuje się, że żadne świadectwo za jakiegokolwiek rodzaju cudem nigdy nie osiąga prawdopodobieństwa, a tym mniej siły dowodu; dalej, że gdyby nawet osiągnęło tę siłę, przeciwstawia mu się inny dowód, wynikający z samej natury faktu, którego autentyczność świadectwo usiłuje wykazać. Jedynie doświadczenie nadaje powagę ludzkiemu świadectwu; jest to to samo doświadczenie, które upewnia nas o prawach przyrody. Gdzie tedy oba te rodzaje doświadczenia sprzeciwiają się sobie, nie pozostaje nam nic innego, jak odjąć jedno od drugiego i skłonić się do jednego lub drugiego poglądu z takim poczuciem pewności, jakie wynika z różnicy. W myśl jednak wyłuszczonej tutaj zasady, odejmowanie to, gdy chodzi o wszystkie religie obiegowe, równa się zupełnemu unicestwieniu. Dlatego można przyjąć jako normę, że żadne świadectwo ludzkie nie może mieć takiej siły, aby udowodnić cud i uczynić go prawowitą podstawą systemu religijnego. (...)
(...) Najświętsza nasza religia opiera się na wierze, nie na rozumie (...). Aby rzecz tę lepiej unaocznić, zanalizujemy cuda, o których opowiada Pismo święte; żeby zaś nie zgubić się na polu zbyt obszernym, ograniczmy się do cudów, o których czytamy w Pięcioksięgu, przy czym zgodnie z zasadami owych rzekomych chrześcijan potraktujemy to dzieło nie jako słowo lub świadectwo samego Boga, lecz jako czysto ludzki wytwór pisarzy i historyków. Mamy tu więc przede wszystkim do czynienia z księgą przekazaną nam przez lud barbarzyński i nieoświecony, napisaną w okresie, gdy lud ów tkwił w jeszcze głębszym barbarzyństwie, i według wszelkiego prawdopodobieństwa - w bardzo długi czas po faktach, które relacjonuje, nie potwierdzoną przez żadne zbieżne z nią świadectwo i przypominającą owe bajeczne opowieści, które każdy naród snuje o swoich początkach. Czytając tę księgę widzimy, że obfituje w rzeczy cudowne i nadprzyrodzone. Opowiada o stanie świata i natury ludzkiej zupełnie odmiennym od obecnego; o upadku, który nas tego stanu pozbawił; o wieku ludzkim sięgającym prawie tysiąca lat; o zniszczeniu świata przez potop; o arbitralnym wyznaczeniu jednego narodu na wybrańców niebios, przy czym naród ten to ziomkowie autora; o wybawieniu owego narodu z niewoli przez cuda tak zdumiewające, jak to sobie tylko można wyobrazić. Chciałbym, aby ktoś z ręką na sercu i po, poważnym namyśle oświadczył, czy sądzi, że fałszywość tego rodzaju księgi, popartej tego rodzaju świadectwem, byłaby czymś bardziej niezwykłym i cudownym od cudów, które zostały w niej opisane; co wszakże, w myśl podanego powyżej kryterium prawdopodobieństwa, stanowi warunek konieczny tego, by móc książkę tę zaakceptować.
To, cośmy powiedzieli o cudach, może być bez zmian zastosowane także do proroctw; wszelkie proroctwa są wszak rzeczywistymi cudami i tylko jako cuda mogą uchodzić za dowody objawienia. Gdyby przepowiadanie przyszłości nie przekraczało przyrodzonych zdolności ludzkich, byłoby niedorzecznością powoływać się na jakiekolwiek proroctwo jako argument przemawiający za posłannictwem boskim lub za powagą nadaną przez niebiosa. Ogółem więc wziąwszy, możemy stwierdzić w konkluzji, że religii chrześcijańskiej towarzyszyły cuda nie tylko w jej początkach, lecz że także dzisiaj żaden rozumny człowiek nie może w nią wierzyć bez cudu. Sam rozum nie wystarcza, aby nas przekonać o jej prawdziwości. A kogokolwiek pobudza do jej przyjęcia wiara, ten świadom jest dziejącego się w nim samym nieustającego cudu, który obala wszystkie zasady jego rozumu i zniewala go do akceptacji rzeczy całkowicie sprzecznych z nawykiem i doświadczeniem.
Rozdział XI
O szczególnej opatrzności i życiu przyszłym
Wdałem się niedawno w rozmowę z przyjacielem, który lubuje się w paradoksach sceptycznych. (...)
Rozmowa rozpoczęła się od tego, że wyraziłem podziw dla osobliwie szczęśliwego losu filozofii, która potrzebując przed wszystkimi innymi przywilejami zupełnej wolności, a kwitnąc głównie dzięki swobodnemu ścieraniu się stanowisk i argumentów, zrodziła się po raz pierwszy w epoce i w kraju wolności i tolerancji, niekrępowana nawet w swych najdziwaczniejszych poglądach żadnymi wierzeniami, wyznaniem czy kodeksem karnym. Pominąwszy bowiem wygnanie Protagorasa i śmierć Sokratesa, która miała po części i inne podłoże, trudno właściwie w dziejach starożytnych o przykłady owej zawistnej bigoterii, dręczącej w tak wysokim stopniu nasz wiek. Epikur aż do późnej starości mieszkał spokojnie w Atenach; epikurejczyków dopuszczano nawet do godności kapłańskiej (...).
Podziwiasz, odrzekł mój przyjaciel, jako całkiem osobliwe szczęście filozofii to, co, jak się zdaje, wynika z naturalnego biegu rzeczy i jest nieuniknionym zjawiskiem, jakikolwiek byłby to wiek i naród. Ta uparta bigoteria, na którą się użalasz jako na rzecz tak dla filozofii fatalną, jest w istocie rzeczy jej córką, która, połączywszy się z zabobonem, zupełnie odsuwa się od spraw swej matki i staje się jej najzaciętszym wrogiem i prześladowcą. (...) gdy minęły pierwsze burze wywołane nowymi paradoksami i zasadami filozofów, nauczyciele ci zawsze od tej pory przez całą starożytność zdawali się żyć w wielkiej zgodzie z ugruntowanym zabobonem dzieląc ludzkość starannie na dwie części: dla wykształconych i mądrych przeznaczali filozofię, religię zaś oddali na własność nieoświeconemu ludowi. (...)
Chciałbym, odpowiedziałem, abyś spróbował swej wymowy na tak niezwykłym temacie i wypowiedział mowę w obronie Epikura (...).
W takich warunkach, odrzekł, rzecz nie byłaby trudna; jeżeli chcesz, będę przez chwilę uważał się za Epikura, a ciebie potraktuję jako lud ateński i wypowiem taką mowę, że cała urna wypełni się białą fasolą i nie znajdzie się ani jedno czarne ziarnko, żeby ucieszyć złośliwość moich przeciwników.
Doskonale; uczyń więc, jakeśmy ułożyli.
Ateńczycy! Przybywam tutaj, by usprawiedliwić przed waszym gronem nauki, które głosiłem w mojej szkole i widzę, że zamiast rozprawiać ze spokojnymi i wolnymi od namiętności badaczami, stoję wobec oskarżeń zaciekłych przeciwników. Wasza uwaga, która naprawdę powinna się kierować ku zagadnieniom dobra publicznego i interesom republiki, odbiega oto ku roztrząsaniom filozofii spekulatywnej; i te imponujące choć może bezowocne dociekania zajmują miejsce waszych bardziej powszednich, lecz i bardziej pożytecznych zajęć. O ile to jednak ode mnie zależy, pragnę temu nadużyciu zapobiec. Nie będziemy tutaj rozprawiali o powstaniu i rządach światów. Zastanowimy się tylko nad tym, jak dalece tego rodzaju zagadnienia wiążą się z dobrem publicznym. A jeżeli potrafię was przekonać, że są one rzeczą dla spokoju społecznego i dla bezpieczeństwa rządu zupełnie obojętną, to natychmiast, jak się spodziewani, odeślecie nas do naszych szkół, abyśmy tam dowoli rozpatrywali to najsubtelniejsze, a zarazem najbardziej spekulatywne zagadnienie wszelkiej filozofii.
Religijnie usposobieni filozofowie, nie zadowalając się tradycją waszych przodków ani naukami kapłanów (co do mnie, chętnie się na to wszystko godzę), folgują niewczesnej ciekawości próbując ustalić, w jakiej mierze potrafią religię uzasadnić przy pomocy zasad rozumu; tym sposobem zaś, zamiast usunąć - budzą wątpliwości wyłaniające się naturalnym biegiem rzeczy z pilnych i sumiennych roztrząsań. W barwach najwspanialszych opisują ład, piękno i mądre urządzenie wszechświata, a następnie pytają, czy tak świetny objaw inteligencji może być dziełem przypadkowego zetknięcia się atomów albo czy ślepy traf mógł wytworzyć rzeczy, dla których największy nawet geniusz nie znajdzie dość słów podziwu. Nie będę badał słuszności tego argumentu. Przyznam, że jest tak silny, jak tego tylko pragnąć mogą moi przeciwnicy i oskarżyciele. Wystarczy, jeżeli potrafię na podstawie samego tego rozumowania wykazać, że zagadnienie jest czysto spekulatywne i że odrzucając w moich filozoficznych roztrząsaniach opatrzność i życie przyszłe, nie podkopuję podstaw społeczeństwa, lecz głoszę poglądy, o których nawet oni, wychodząc ze swoich własnych założeń i rozumując konsekwentnie, muszą powiedzieć, że są rzetelne i należycie uzasadnione.
Otóż wy, oskarżyciele moi, uznajecie, że główny albo i jedyny argument przemawiający za istnieniem Boga (czego nigdy nie podawałem w wątpliwość) opiera się na panującym w świecie ładzie; widać w nim bowiem takie oznaki inteligencji i świadomości celów, że uważacie to za rzecz nierozsądną, jeżeli za przyczynę tego wszystkiego przyjmuje się bądź przypadek, bądź ślepą i niczym nie kierowaną siłę materialną. Przyznajecie, że jest to argument postępujący od skutków do przyczyn. Na podstawie ładu cechującego dzieło wnosicie, że ten, kto je sporządził, musiał je zaprojektować i obmyślić z góry. Jeżeli nie potraficie myśli tej obronić, to, jak przyznajecie, konkluzja wasza upada; nie twierdzicie również, jakoby konkluzję ową można było posunąć poza to, do czego upoważniają zjawiska przyrody. Oto wasze ustępstwa. Więc zważcie, proszę, co z tego wynika.
Jeżeli na podstawie skutku wnosimy o jakiejś konkretnej przyczynie, musimy przestrzegać właściwej między nimi proporcji; nie wolno nam nigdy przypisywać przyczynie jakichkolwiek własności prócz tych, które akurat wystarczają do wywołania skutku. (...)
Przyznając zatem, że twórcami bytu albo ładu wszechświata są bogowie, otrzymujemy wniosek, że posiadają dokładnie taki stopień mocy, inteligencji i dobroci, jaki się przejawia w ich dziele; niczego więcej tym sposobem dowieść nie można, chyba że przywołamy na pomoc przesadę i pochlebstwo, aby wypełnić braki dowodzenia i rozumowania. (...)
Widzicie w świecie pewne zjawiska. Szukacie przyczyny lub sprawcy. Wyobrażacie sobie, żeście go znaleźli. Następnie tak się rozmiłowujecie w tym płodzie waszego mózgu, że sobie wyobrażacie, iż sprawca ów musiał wytworzyć coś większego i bardziej doskonałego od tego, co sami widzimy, a co tak pełne jest zła i nieładu. Zapominacie, że ta najwyższa inteligencja i dobroć są czymś całkowicie wyimaginowanym, a przynajmniej rozumowo bezzasadnym, i że nie macie prawa przypisywać temu sprawcy żadnych własności, prócz tych, które naprawdę, jak sami widzicie, objawił i wyraził w swoich tworach. Pozwólcie tedy, filozofowie, aby wasi bogowie odpowiadali obecnemu wyglądowi świata i nie próbujcie wyglądu tego zmieniać przy pomocy dowolnych przypuszczeń tak, by lepiej odpowiadał atrybutom, które tak ochoczo przypisujecie swoim bóstwom. (...)
Stąd to pochodzą wszystkie owe daremne usiłowania zmierzające do wyjaśnienia tego, co nam się w świecie przedstawia jako zło, i do ocalenia honoru bogów, skoro musimy uznać rzeczywistość zła i nieładu, w co świat tak bardzo obfituje. Uparte i oporne własności materii, przestrzeganie ogólnych praw albo jakieś inne tego rodzaju racje - oto, jak powiadają, jedyna przyczyna, która ograniczała moc i dobroć Jowisza i kazała mu uczynić człowieka i wszelkie czujące stworzenie tak niedoskonałym i nieszczęśliwym. Widocznie więc atrybuty te przyjmuje się z góry jako dowiedzione w ich najszerszym zakresie. I przyznaję, że przy takim założeniu tego rodzaju domysły mogą przedstawiać się jako prawdopodobne wyjaśnienie istniejącego w świecie zła. Ale znowu się pytam: Dlaczego uważać atrybuty te za dowiedzione albo dlaczego przypisywać przyczynie inne własności aniżeli te, które istotnie przejawiają się w skutku? Po co torturować mózg, by usprawiedliwić porządek świata na podstawie założeń, które, o ile wiadomo, mogą być całkowitym urojeniem i których śladów nie da się nigdzie w przyrodzie odnaleźć?
Hipotezę religijną trzeba zatem uważać tylko za pewien sposób wyjaśnienia widzialnych zjawisk świata; nikt jednak, kto rozumuje trafnie, nie ośmieli się wywnioskować z niej żadnego konkretnego faktu ani też na jej podstawie zmienić czegokolwiek w zjawiskach, ani czegokolwiek do nich dodać. (...)
Gdzież więc jest ohyda tej nauki, którą głoszę w mej szkole albo którą raczej rozpatruję w moich ogrodach? Albo cóż znajdujecie w całym tym zagadnieniu, co chociaż w najsłabszym stopniu zagrażałoby bezpieczeństwu dobrych obyczajów czy spokoju i porządku społecznego?
Powiadacie, że nie uznaję opatrzności ani najwyższego władcy świata, który kieruje biegiem wypadków i karze złych niesławą i niepowodzeniem, a wynagradza dobrych czcią i powodzeniem we wszystkich ich przedsięwzięciach. Ale z pewnością nie kwestionuję samego biegu wypadków, jawnego każdemu, kto go chce badać i roztrząsać. Przyznaję, że w obecnym porządku rzeczy cnota łączy się z większym spokojem umysłu niż występek i spotyka się na świecie z życzliwszym przyjęciem. Świadom jestem tego, że zgodnie z dotychczasowym doświadczeniem ludzkości przyjaźń jest największą rozkoszą życia ludzkiego, a umiarkowanie jedynym źródłem równowagi i szczęścia. Nigdy nie waham się pomiędzy cnotliwym i występnym sposobem życia, lecz zdaję sobie sprawę, że dla każdego zdrowo myślącego człowieka przewaga w zupełności jest po stronie cnoty. Cóż więcej możecie powiedzieć, razem z wszystkimi waszymi przypuszczeniami i całym waszym rozumowaniem? Prawda, mówicie mi, że ten porządek rzeczy (disposition of things) jest dziełem inteligencji i zamiaru. Ale skądkolwiek by się wywodził - sam ów porządek, od którego zależy nasza dola lub niedola, a co za tym idzie, nasz sposób i rodzaj życia, nie ulega przez to zmianie. Zawsze mam możność, tak samo jak macie ją wy, kierować się w postępowaniu dawniejszym doświadczeniem. (...)
Cóż jednak musi sobie pomyśleć filozof o owych pustych rezonerach, którzy, zamiast traktować rzeczywisty stan rzeczy jako jedyny przedmiot rozważań, tak dalece odwracają do góry nogami cały porządek natury, że czynią z tego życia tylko przejście do czegoś, co leży dalej, przedsionek, wiodący do obszerniejszego i zupełnie odmiennego gmachu, prolog, służący jedynie za wstęp do sztuki i mający jej dodać wdzięku i zalet! Jak sądzicie, skąd mogą tacy filozofowie czerpać swoją ideę bogów? Z pewnością z własnej swej pomysłowości i wyobraźni. Gdyby bowiem czerpali ją z danych nam zjawisk, nie wskazywałaby nigdy na nic poza nimi, lecz musiałaby być do nich dokładnie dostosowana. Że jest rzeczą możliwą, iż bóstwo jest wyposażone w atrybuty, których przejawów nigdy nie zdarzyło się nam widzieć, oraz że kieruje się ono w działaniu zasadami, których nie umiemy należycie rozpoznać - wszystko to można śmiało przyznać. Ale zawsze będzie to czysta możliwość i hipoteza. Brak nam wszelkich racji, na podstawie których moglibyśmy wnosić o jego atrybutach i zasadach działania, o ile nie widzimy, że się przejawiają i realizują.
Czy istnieją na świecie jakieś oznaki sprawiedliwości w rozdziale dóbr? Jeżeli odpowiecie, że tak, wnoszę stąd, iż sprawiedliwości dzieje się zadość, skoro się w świecie objawia. Jeżeli odpowiecie, że nie, wnoszę, że nie macie podstaw, by przypisywać bogom sprawiedliwość w tym znaczeniu, w jakim słowa tego używamy. Jeżeli zajmiecie stanowisko pośrednie pomiędzy twierdzeniem a przeczeniem, mówiąc, że sprawiedliwość bogów w chwili obecnej objawia się tylko po części, a nie w całej swej pełni - odpowiem, iż nie macie podstaw, by przypisywać jej inny jakiś określony zasięg oprócz tego, w jakim w chwili obecnej widzicie, że się przejawia.
Tym więc sposobem, Ateńczycy, doprowadzam spór z moimi przeciwnikami do rychłego końca. Bieg świata tak samo jest dostępny moim rozważaniom, jak waszym. Dany w doświadczeniu tok wypadków jest tą wielką wskazówką, którą wszyscy się kierujemy w postępowaniu. Nie wolno się powoływać na nic innego ani. w polu, ani w senacie. O niczym innym nie powinno być mowy ani w szkole, ani w izbie uczonego. Daremnie ograniczony nasz rozum chciałby przedrzeć się przez te granice, zbyt ciasne dla naszej żądnej wyobraźni. Gdy na podstawie biegu świata wnosimy o jakiejś przyczynie rozumnej, która naprzód zaprowadziła, a następnie utrzymuje we wszechświecie ład, chwytamy się zasady tyleż niepewnej, co bezużytecznej. Jest niepewna, ponieważ sprawa leży całkowicie poza zasięgiem naszego doświadczenia; jest bezużyteczna, ponieważ jeśli wiedzę o tej przyczynie czerpiemy w całości z naturalnego biegu wydarzeń, to w myśl reguł poprawnego rozumowania nie możemy żadną miarą postąpić odwrotnie i z przyczyny wyprowadzać nowych wniosków o skutku ani też, czyniąc jakieś dodatki do zwykłego i znanego z doświadczenia biegu świata, ustanawiać na tej podstawie nowych zasad postępowania. (...)
(...) Gdy chodzi o wytwory sztuki i myśli ludzkiej, wolno postępować od skutku do przyczyny, a następnie odwrotnie, wychodząc od przyczyny, wyprowadzać nowe wnioski o skutku oraz badać zmiany, którym prawdopodobnie ulegał albo też może jeszcze ulec. Ale cóż jest podstawą tej metody rozumowania? Niewątpliwie to, że człowiek jest istotą znaną nam z doświadczenia; znamy jego pobudki i zamiary, a jego plany i skłonności wiążą i łączą się ze sobą w pewien sposób zgodny z prawami, którym przyroda poddała tego rodzaju istoty. (...)
Sprawa ma się inaczej, gdy w naszych rozumowaniach wychodzimy od tworów przyrody. Bóstwo jest nam znane wyłącznie ze swych dzieł i jest w całym wszechświecie jedyne; nie podpada pod żaden rodzaj lub gatunek, którego własności lub cechy znalibyśmy z doświadczenia, tak iż na ich podstawie moglibyśmy wnioskując drogą analogii dojść do jakichś atrybutów czy cech Bóstwa. (...)
Walnym źródłem popełnianych przez nas w tej mierze błędów i nieograniczonej dowolności domysłów, na jaką sobie w tym przedmiocie pozwalamy, jest to, że cichaczem stawiamy siebie w miejscu Najwyższej Istoty i wnosimy, iż za każdym razem obierze ona taki sposób postępowania, na jaki byśmy, jako na rozumny i wskazany, sami się na jej miejscu zdecydowali. Ale pominąwszy okoliczność, że zwyczajny porządek świata może nas przekonać, iż prawie wszystkim rządzą zasady i prawa odmienne od naszych własnych, pominąwszy już to, powiadam, przecież musi się wydać rzeczą ewidentnie niezgodną z wszelkimi regułami analogii, żeby z intencji i planów ludzkich wnioskować o intencjach i planach Istoty tak bardzo odmiennej i o tyle wyższej. (...) Co uważamy za wielką doskonałość, może być w rzeczywistości ułomnością. A chociażby nawet było najdoskonalszą doskonałością, to przecież wygląda to raczej na pochlebstwo i panegiryzm aniżeli na trafne rozumowanie i zdrową filozofię, jeżeli tę mniemaną doskonałość przypisuje się Najwyższej Istocie wtedy, gdy się w jej dziełach w całej pełni naprawdę nie przejawiła. Cała więc filozofia świata i cała religia, która jest wszak tylko rodzajem filozofii, nigdy nie zdoła nas wyprowadzić poza zwyczajny porządek doświadczenia ani dostarczyć nam norm postępowania i zachowania się innych aniżeli te, które płyną z refleksji nad życiem. Na podstawie hipotezy religijnej niepodobna ani wywnioskować żadnego nowego faktu, ani przewidzieć czy przepowiedzieć żadnego zdarzenia, ani oczekiwać żadnych nagród czy kar wykraczających poza to, co już znamy z praktyki i obserwacji. Tak więc moja obrona Epikura nadal przedstawia się jako dobrze uzasadniona i przekonywająca; a między politycznymi interesami społeczeństwa i filozoficznymi rozprawami dotyczącymi metafizyki i religii nie ma żadnej łączności.
Jest jeszcze jedna okoliczność, odrzekłem, którą, jak się zdaje, przeoczyłeś. Chociaż godzę się na twoje przesłanki, muszę jednak odrzucić twój wniosek. Stwierdzasz mianowicie, że koncepcje i rozumowania treści religijnej nie mogą wpływać na życie, ponieważ wpływać na nie nie powinny. Nie liczysz się zupełnie z tym, że ludzie nie rozumują tak jak ty, ale że z wiary w istnienie boskie wyciągają liczne konsekwencje, przypuszczając, iż Bóstwo wymierzy karę za występki i udzieli nagrody cnocie poza tym, co ujawnia się w zwykłym porządku świata. Nie idzie o to, czy to ich rozumowanie jest czy też nie jest słuszne. Jego wpływ na ich życie i postępowanie przez to się nie zmienia. Ci zaś, którzy usiłują pozbawić ich tego rodzaju przesądów, są być może dzielnymi myślicielami, lecz nie mogę ich uważać za dobrych obywateli i polityków; wszak uwalniają człowieka od jednego z hamulców powściągających jego namiętności i sprawiają, że gwałcenie praw społecznych staje się pod pewnym względem łatwiejsze i bardziej bezpieczne.
Ostatecznie zgodziłbym się może na twoje ogólne konkluzje przemawiające na korzyść wolności, chociaż oparłbym je na przesłankach odmiennych od tych, którymi usiłujesz je uzasadnić. Sądzę, że państwo powinno tolerować każdy kierunek filozoficzny; nie ma wszak przykładu, żeby jakikolwiek rząd wskutek takiej pobłażliwości doznał był szkody w swych interesach politycznych. Filozofowie nie ulegają egzaltacji; ich doktryny nie są dla szerokich warstw zbyt ponętne; a wszelkie hamulce, jakie można nałożyć ich rozumowaniu, muszą z konieczności pociągnąć konsekwencje niebezpieczne dla nauki, a nawet i dla państwa, gdyż torują drogę prześladowaniu i uciskowi w sprawach posiadających głębsze znaczenie i doniosłość dla ogółu. (...)
Rozdział XII
O filozofii akademickiej, czyli sceptycznej
Część I
W żadnej sprawie nie użyto tylu filozoficznych dowodzeń, co z myślą o tym, by wykazać, że Bóg istnieje i że ateiści są w błędzie; a przecież najbardziej wierzący filozofowie dotąd wiodą spór o to, czy może ktoś być tak zaślepiony, żeby wyznawał ateizm. Jak mamy te sprzeczności pogodzić? Błędni rycerze, którzy włóczyli się po świecie, aby go uwolnić od smoków i olbrzymów, nie mieli nigdy najmniejszych wątpliwości co do istnienia tych monstrów.
Innym wrogiem religii jest sceptyk, który z natury rzeczy wywołuje oburzenie wszystkich teologów i solenniejszych filozofów, chociaż z całą pewnością nikt nie spotkał się jeszcze z tak niedorzeczną istotą ani też nie rozmawiał z człowiekiem, który nie miałby żadnego zdania czy poglądu ani w sprawach życiowych, ani w kwestiach teoretycznych. Stąd rodzi się całkiem naturalnym trybem rzeczy pytanie, co mamy na myśli, gdy dajemy komuś miano sceptyka? I do jakich granic można posunąć filozoficzne zasady wątpienia i niedowierzania?
Istnieje pewien rodzaj sceptycyzmu, który poprzedza wszelką pracę badawczą i filozofię, a który nader zalecany był przez Descartes'a i innych jako znakomita ochrona przed błędami i zbyt pochopnym sądem. Sceptycyzm ten każe nam zająć stanowisko ogólnego powątpiewania nie tylko wobec wszystkich naszych dawniejszych poglądów i zasad, lecz nawet wobec samych władz naszych; o tym, że nas te władze nie wprowadzają w błąd, musimy się, powiadają owi sceptycy, sami upewnić przy pomocy łańcucha rozumowań wyprowadzonych z pewnej zasady pierwotnej, która żadną miarą nie może być błędna ani zwodnicza. Ani jednak nie ma żadnej takiej pierwotnej zasady, która by miała pierwszeństwo przed innymi oczywistymi i przekonującymi zasadami, ani też, gdyby taka zasada istniała, nie moglibyśmy o krok nawet wyjść poza nią, nie posługując się tymi właśnie władzami, którym już z założenia nie ufamy. Kartezjańskie zatem wątpienie, gdyby jakaś istota ludzka potrafiła się na nie zdobyć (co jest jawnym niepodobieństwem), byłoby całkiem nieuleczalne i żadne rozumowanie nie mogłoby nam dać pewności i przekonania w jakimkolwiek przedmiocie.
Trzeba jednak przyznać, że temu rodzajowi sceptycyzmu, ujętemu w formę bardziej umiarkowaną, można nadać sens nader racjonalny, a wtedy jest on niezbędnym przygotowaniem do zajmowania się filozofią, ponieważ pozwala nam zachować właściwą bezstronność sądu i uwalnia umysł od rozmaitych przesądów, którymi mogliśmy przesiąknąć wskutek wychowania lub pochopności w poglądach. Rozpoczynając od jasnych i oczywistych zasad, postępując krokiem ostrożnym i pewnym, dokonując często przeglądu naszych wniosków i skrupulatnie analizując wszystkie ich następstwa, będziemy się co prawda w systemie naszym posuwali i powoli, i nie nazbyt znacznie; ale przecież jest to jedyny sposób pozwalający nam się spodziewać, że dojdziemy do prawdy i osiągniemy należytą stałość i pewność przekonań.
Istnieje inny rodzaj sceptycyzmu, będący następstwem nauki i zajęć badawczych, a polegający na przypuszczeniu, że ludzie wykryli bądź to całkowitą zawodność władz umysłowych, bądź też swą niezdolność do wyrobienia sobie jakiegoś ustalonego przekonania w tych wszystkich ciekawych kwestiach teoretycznych, którymi się zazwyczaj zajmują. Nawet i nasze zmysły stały się dzięki pewnemu rodzajowi filozofów przedmiotem sporu, a prawidła postępowania w życiu potocznym bywają tak samo podawane w wątpliwość jak najgłębsze zasady lub twierdzenia metafizyki czy teologii. Ponieważ z tymi paradoksalnymi doktrynami (jeśli zechcemy je w ogóle tak nazwać) można spotkać się u niektórych filozofów, a u niejednego - z ich odparciem, przeto z natury rzeczy budzą one naszą ciekawość i zachęcają do zbadania argumentów, na których można by je oprzeć.
Byłoby niepotrzebne zatrzymywać się na bardziej oklepanych argumentach, którymi sceptycy wszystkich czasów wojują przeciw świadectwu zmysłów; należą do nich argumenty czerpane z niedoskonałości i zawodności naszych narządów zmysłowych objawiającej się przy niezliczonych sposobnościach: pozorne załamanie wiosła w wodzie, różny wygląd przedmiotów związany z różnym ich oddaleniem, podwójne obrazy powstające przy ucisku na jedno oko i liczne inne tego rodzaju złudzenia. Takie sceptyczne argumenty naprawdę dowodzą jedynie, że na samych zmysłach nie można bezwzględnie polegać, lecz że należy prostować ich świadectwo za pomocą rozumu oraz uwzględniając to wszystko, co wynika z natury środowiska, odległości przedmiotu i stanu narządu zmysłowego; tylko w tych warunkach można z nich, w stosownym dla nich zakresie, uczynić autentyczne kryteria prawdy i fałszu. Istnieją przeciw zmysłom inne, głębsze argumenty, z którymi nie tak łatwo jest dać sobie radę.
Wydaje się rzeczą oczywistą, że przyrodzony instynkt czy predyspozycja skłania człowieka do tego, by polegał na swych zmysłach, i że bez pomocy jakiegokolwiek rozumowania, a nawet niemal przed użyciem rozumu, zakładamy zawsze istnienie świata zewnętrznego, który nie jest zależny od naszego postrzegania, lecz który by istniał, chociaż byśmy wszyscy, a z nami wszystkie istoty czujące, nie istnieli lub wyginęli. Nawet zwierzęta podlegają takiemu mniemaniu; przekonanie o istnieniu przedmiotów zewnętrznych towarzyszy wszystkim ich myślom, planom i czynnościom.
Wydaje się również rzeczą oczywistą, że człowiek idąc za tym ślepym a potężnym instynktem natury przyjmuje zawsze, iż właśnie obrazy, których dostarczają mu zmysły, są przedmiotami zewnętrznymi i nigdy nie podejrzewa, iżby jedne miały być tylko przedstawieniami drugich. Ten oto stół, który, jak widzimy, jest biały, i który, jak czujemy, jest twardy, wedle naszego przekonania istnieje niezależnie od tego, że go postrzegamy, i jest w stosunku do postrzegającego go umysłu czymś zewnętrznym. Nasza obecność nie nadaje mu bytu, nasza nieobecność bytu go nie pozbawia. Zachowuje swoje istnienie niezmiennie i całkowicie, niezależnie od stanu istot rozumnych, które go postrzegają lub o nim myślą (contemplate it).
Ale ten powszechny i pierwotny pogląd każdego człowieka rychło burzy najskromniejsza już filozofia, która nas poucza, że umysłowi mogą być dane jedynie obrazy (images), czyli percepcje i że zmysły są jedynie wejściem przepuszczającym owe obrazy, lecz niezdolnym wytworzyć bezpośrednio obcowania umysłu z przedmiotem. Stół, który widzimy, wydaje się coraz mniejszy w miarę jak się od niego oddalamy; rzeczywisty jednak stół, istniejący niezależnie od nas, nie ulega żadnej zmianie; więc to, co było dane umysłowi, było tylko obrazem stołu. Oto oczywiste wyroki rozumu; żaden myślący człowiek nigdy nie wątpił, że byty, o które nam chodzi, gdy mówimy ten dom, to drzewo, nie są niczym innym, jak postrzeżeniami w umyśle, ulotnymi kopiami albo przedstawieniami (representations) innych bytów, istniejących zawsze tak samo i od niczego niezależnie.
Co się więc tyczy tej kwestii, rozumowanie zmusza nas do tego, abyśmy przeciwstawili się przyrodzonym instynktom pierwotnym lub wzięli z nimi rozbrat, przyjmując nowy system poglądów, gdy chodzi o świadectwo zmysłów. Jednakże filozofia znajdzie się teraz w olbrzymim kłopocie chcąc ten nowy system uzasadnić i zabezpieczyć się przed chwytami i obiekcjami sceptyków. Nie można już powołać się na nieomylny i nie dopuszczający sprzeciwu przyrodzony instynkt, ten bowiem zawiódł nas do zupełnie odmiennego systemu, o którym przekonaliśmy się, że jest złudny, a nawet błędny. A uzasadnienie tego domniemanego systemu filozoficznego, które by opierało się na szeregu jasnych i przekonujących argumentów albo chociażby na jakimś pozorze argumentów, to rzecz ponad wszelkie ludzkie siły i możliwości.
Na podstawie jakich argumentów można dowieść, że percepcje umysłu muszą być wywołane przez przedmioty zewnętrzne, zupełnie od nich różne, a przecież do nich, jeśli to możliwe, podobne, i że nie mogłyby powstać bądź to dzięki energii samego umysłu, bądź to dzięki sugestii wywieranej przez jakiegoś niewidzialnego i nieznanego ducha, bądź też dzięki jakiejś innej, jeszcze mniej nam znanej przyczynie? Jest rzeczą wiadomą, że w rzeczywistości wiele owych percepcji powstaje bez udziału czynników zewnętrznych, np. we śnie, w obłąkaniu i w innych chorobach. I nie może być nic bardziej niewytłumaczalnego niż sposób, w jaki ciało miałoby tak oddziaływać na umysł, aby obraz swój zdołało przekazać substancji, której natura ma tak dalece różnić się od natury ciała, a nawet być jej przeciwieństwem.
Czy percepcje zmysłowe są wywołane przez podobne do nich przedmioty zewnętrzne, jest to quaestio facti. Jak należy pytanie to rozstrzygnąć? Niewątpliwie na podstawie doświadczenia, tak jak wszystkie innego tego typu pytania. Ale tutaj doświadczenie milczy i milczeć musi. Umysłowi zawsze dane są tylko percepcje i niepodobna, by zdobyć miał jakieś doświadczenie co do ich związku z przedmiotami. Przypuszczenie, że taki związek istnieje, nie ma żadnego oparcia w rozumowaniu.
Kto powołuje się na wiarygodność Istoty Najwyższej, by dowieść wiarygodności naszych zmysłów, ten niewątpliwie nadaje sprawie bardzo niespodziewany obrót. Gdyby w sprawie tej w ogóle znaczyła cokolwiek wiarygodność owej Istoty, zmysły nasze byłyby całkowicie nieomylne, gdyż niepodobna, by mogła ona nas kiedykolwiek zwodzić. Nie mówię już o tym, że podawszy raz świat zewnętrzny w wątpliwość, niełatwo znajdziemy argumenty zdolne dowieść istnienia takiej Istoty lub któregokolwiek z jej atrybutów.
Jest to więc sposób argumentowania zapewniający stałe triumfy sceptykom głębszym i bardziej filozoficznie wyrobionym, gdy usiłują wprowadzić uniwersalne wątpienia do wszystkich dziedzin wiedzy ludzkiej i nauki. Czy idziesz za przyrodzonymi instynktami i skłonnościami, powiedzą, kiedy godzisz się z tezą o wiarygodności zmysłów? Ale to prowadzi cię do przekonania, że samo postrzeżenie czy sam zmysłowy obraz jest przedmiotem zewnętrznym. Czy odrzucasz tę tezę, by głosić bardziej racjonalny pogląd, że postrzeżenia są tylko przedstawieniami czegoś zewnętrznego? Zatem odbiegasz od skłonności przyrodzonych i od bardziej oczywistych zapatrywań, a mimo to nie potrafisz zadowolić swego rozumu, który nigdy nie zdoła znaleźć żadnego przekonującego, na doświadczeniu opartego argumentu, żeby dowieść, że postrzeżenia pozostają w związku z jakimiś przedmiotami zewnętrznymi.
Istnieje inny, podobnej natury, sceptyczny sposób argumentowania, zaczerpnięty z nader gruntownej filozofii, który zasługiwałby na naszą uwagę, gdyby trzeba było sięgać aż do takiej głębi, aby odkryć argumenty i rozumowania, tak mało przydatne do jakichś poważnych celów. Jest rzeczą przez współczesnych badaczy powszechnie uznaną, że wszystkie jakości zmysłowe przedmiotów, jak twardość, miękkość, ciepło, czarność, białość itp. są wyłącznie wtórne i że nie istnieją w samych tych przedmiotach, lecz są percepcjami umysłu, przy czym nie istnieje żaden zewnętrzny oryginał czy wzór, który by sobą reprezentowały. Jeżeli teza ta jest słuszna, gdy chodzi o jakości wtórne, to musi stosować się także do jakości domniemanie pierwotnych - rozciągłości i nieprzenikalności; do takiej nazwy jakości te nie mogą też sobie rościć większego od tamtych prawa. Idei rozciągłości dostarczają nam wyłącznie zmysły wzroku i dotyku; a jeżeli wszystkie jakości postrzegane zmysłowo są w umyśle, nie zaś w przedmiotach - to samo dotyczyć musi także idei rozciągłości, która jest całkowicie zależna od idei zmysłowych, czyli od idei jakości wtórnych. Od takiego wniosku nic nas nie może uchronić prócz twierdzenia, że idee owych jakości pierwotnych zawdzięczamy abstrakcji; jeśli pogląd taki dokładnie zbadamy, przekonamy się, że jest niezrozumiały, a nawet niedorzeczny. Niepodobna pojąć rozciągłości, która by nie była ani widzialna, ani dotykalna; a rozciągłość dotykalna i widzialna, która by nie była ani twarda, ani miękka, ani czarna, ani biała, jest czymś w równej mierze niepojętym. Niechaj ktoś spróbuje pojąć trójkąt w ogóle, który nie jest ani równoramienny, ani różnoboczny, i który nie ma określonych rozmiarów ani określonego stosunku boków, a rychło zrozumie niedorzeczność wszystkich scholastycznych poglądów na abstrakcję i idee ogólne. [Argument ten jest wzięty od dra Berkeleya; większość pism tego bardzo pomysłowego autora jest w istocie najlepszą szkołą sceptycyzmu, na jaką trafić można czy to u starożytnych, czy u nowszych filozofów, nie wyłączając Bayle'a. Na tytułowej karcie swej książki wyznaje on jednak, że napisał ją tyleż przeciwko sceptykom, co przeciw ateistom i wolnomyślicielom. Ale że wszystkie jego argumenty, mimo iż inaczej pomyślane, mają w rzeczywistości charakter czysto sceptyczny, to widać po tym, iż nie dopuszczają żadnej odpowiedzi i nie wytwarzają żadnego przekonania. Jedynym ich skutkiem jest to, że wywołują owo chwilowe zaniepokojenie, zakłopotanie i zmieszanie, które jest efektem sceptycyzmu.]
Tak więc pierwszy zarzut filozoficzny przeciw świadectwu zmysłów, czyli przeciw poglądowi uznającemu byt zewnętrzny, polega na tym, że o ile pogląd taki opiera się na przyrodzonym instynkcie, sprzeciwia się rozumowi, a o ile odnosimy go do rozumu - sprzeciwia się przyrodzonemu instynktowi, nie dysponując przy tym żadnymi sensownymi argumentami (rational evidence), które by przekonały bezstronnego badacza. Drugi zarzut sięga dalej i przedstawia pogląd ten jako niezgodny z rozumem; przynajmniej wtedy, jeżeli jest zasadą rozumu, iż wszystkie jakości zmysłowe są w umyśle, a nie w przedmiotach. Pozbaw materię jej wszystkich dostępnych nam jakości, zarówno pierwotnych, jak wtórnych, a obrócisz ją niejako w nicość, pozostawiając jedynie jakieś nieznane, niewytłumaczalne coś jako przyczynę naszych postrzeżeń: pojęcie tak niejasne, że żaden sceptyk nie uzna go za godne zwalczania.
Część II
Może się to wydawać przedsięwzięciem bardzo dziwacznym ze strony sceptyków, iż pragną zniweczyć rozum przy pomocy dowodzenia i rozumowania; a przecież jest to podstawowe zadanie wszystkich ich badań i dysput. Usiłują podnosić zarzuty zarówno przeciwko rozumowaniu abstrakcyjnemu, jak przeciwko rozumowaniu dotyczącemu faktów i istnienia.
Główny zarzut przeciw wszelkiemu rozumowaniu abstrakcyjnemu opiera się na ideach przestrzeni i czasu; idee te są bardzo jasne i zrozumiałe w życiu potocznym i przy bezkrytycznym ich ujęciu; kiedy jednak zostają poddane rozbiorowi w prawdziwie gruntownych naukach (a są głównym przedmiotem tych nauk) - prowadzą do tez, które wydają się pełne niedorzeczności i sprzeczności. Żaden dogmat kościelny, wymyślony w celu poskromienia i ujarzmienia buntowniczego rozumu ludzkiego, nie razi zdrowego rozsądku w stopniu wyższym, aniżeli twierdzenie o nieskończonej podzielności przestrzeni wraz z płynącymi stąd następstwami, o których z pewnego rodzaju triumfem i egzaltacją rozpowiadają ostentacyjnie wszyscy matematycy (geometricians) i metafizycy. Wielkość rzeczywista nieskończenie mniejsza aniżeli jakakolwiek wielkość skończona, zawierająca wielkości nieskończenie od niej samej mniejsze i tak dalej in infinitum - oto konstrukcja tak zuchwała i zadziwiająca, że żaden ewentualny dowód nie potrafi jej ciężaru udźwignąć, albowiem obraża ona najjaśniejsze i najnaturalniejsze zasady rozumu ludzkiego. [Cokolwiek by sądzić o punktach matematycznych, trzeba przecież przyznać, że istnieją punkty fizyczne, tj. części rozciągłości, których nie można dzielić czy też zmniejszać ani wzrokowo, ani w wyobraźni. Te więc obrazy (images) dane wyobraźni lub zmysłom są absolutnie niepodzielne, matematycy muszą przeto uznać, że są nieskończenie mniejsze aniżeli jakakolwiek rzeczywista część rozciągłości; a przecież nic nie wydaje się dla rozumu rzeczą pewniejszą niż to, że nieskończona ich ilość tworzy nieskończoną rozciągłość. Cóż dopiero, gdy chodzi o nieskończoną ilość owych nieskończenie małych części rozciągłości, które się uważa znowu za nieskończenie podzielne.] Ale sprawa staje się jeszcze dziwaczniejsza przez to, że te pozornie niedorzeczne poglądy opierają się na arcyjasnym i arcynaturalnym ciągu rozumowań; a niepodobna wszak zgodzić się na przesłanki, nie przyjmując zarazem, tego, co z nich wynika. Nie może być rzeczy bardziej przekonującej i przemawiającej nam do rozumu, aniżeli wszystkie twierdzenia o własnościach kół i trójkątów; a przecież, raz je przyjąwszy, jakże możemy nie uznać, że kąt utworzony przez koło i doprowadzoną do niego styczną jest nieskończenie mniejszy aniżeli jakikolwiek kąt o ramionach prostych, że powiększając średnicę koła in infinitum otrzymujemy między kołem a styczną kąty coraz mniejsze, znowu in infinitum, i że kąty utworzone przez inne krzywe i doprowadzone do nich styczne mogą być nieskończenie mniejsze aniżeli kąt między jakimkolwiek kołem a jego styczną itd. in infinitum? Dowód tych twierdzeń wydaje się równie poprawny jak dowód wykazujący, że suma kątów w trójkącie równa się dwóm kątom prostym, chociaż to twierdzenie jest zrozumiałe i przystępne, a tamto obfituje w sprzeczności i niedorzeczności. Rozum wydaje się tu wtrącony w rodzaj osłupienia i zawieszenia, a stąd rodzi się w nim, bez podszeptów ze strony sceptyków, brak zaufania do samego siebie i do gruntu, po którym stąpa. Widzi jasne światło, rozjaśniające niektóre miejsca; ale tuż obok tego światła rozciąga się nieprzenikniona ciemność. To wszystko tak go razi i miesza, że niemal o niczym nie może wypowiedzieć się w sposób stanowczy i pewny.
Niedorzeczność tych śmiałych orzeczeń wydawanych w naukach abstrakcyjnych wydaje się stawać, jeśli jest to w ogóle możliwe, bardziej jeszcze wyrazista, gdy chodzi o zagadnienie czasu, a nie przestrzeni. Nieskończona ilość realnych cząstek czasu, następujących kolejno po sobie i kolejno zapadających się w nicość, wydaje się sprzecznością tak oczywistą, że należałoby sądzić, iż żaden człowiek, na którego umysł owe nauki nie wpłynęły ujemnie zamiast dodatnio, nie potrafi nigdy na nią się zgodzić.
A przecież rozum musi trwać dalej w niepokoju i niepewności, nawet w stosunku do tego sceptycyzmu, ku któremu popychają go owe pozorne niedorzeczności i sprzeczności. Jest całkowicie niezrozumiałe, jak idea jasna i wyraźna może zawierać czynniki sprzeczne z nią samą albo z inną jasną i wyraźną ideą; jest to rzecz może równie niedorzeczna, jak jakikolwiek sąd, który można wypowiedzieć. Tak więc nic nie może być bardziej sceptyczne, bardziej wypełnione niepewnością i wątpliwościami, aniżeli sam ów sceptycyzm, wyłaniający się z niektórych paradoksalnych twierdzeń geometrii, czyli nauki o wielkościach. [Nie sądzę, aby było niemożliwe uniknięcie tych niedorzeczności i sprzeczności, jeżeli przyjąć, że w ogóle nie istnieje nic takiego, jak idee oderwane lub ogólne w ścisłym tego słowa znaczeniu, lecz że wszystkie idee ogólne to w istocie idee szczegółowe, przyłączone do pewnych wyrazów ogólnych, które w danym przypadku przywodzą na myśl inne idee szczegółowe, podobne pod pewnymi względami do idei obecnej w danym momencie w umyśle. Tak więc, słysząc wyraz "koń", natychmiast przedstawiamy sobie ideę karego czy siwego zwierzęcia o pewnych rozmiarach i kształtach; ponieważ jednak wyraz ten normalnym trybem rzeczy stosuje się także do zwierząt o innych barwach, kształtach i rozmiarach, przeto odpowiednie idee, chociaż faktycznie wyobraźni dane nie są, łatwo jej się przypominają, a nasze rozumowanie i wnioskowanie przebiega tak samo, jak gdyby były nam one dane rzeczywiście. Jeżeli to przyjmiemy (co wydaje się rzeczą sensowną), to wyniknie stąd, że wszystkie idee wielkości, których dotyczą rozumowania matematyków, to wyłącznie idee szczegółowe, dostarczone przez zmysły i wyobraźnię, i że, co za tym idzie, nie mogą być podzielne w nieskończoność. (...)]
Zarzuty sceptyczne przeciw dowodzeniu moralnemu (moral evidence), czyli przeciw rozumowaniu dotyczącemu faktów, są albo potoczne, albo filozoficzne. Zarzuty potoczne powołują się na przyrodzoną ułomność rozumu ludzkiego, na sprzeczne ze sobą poglądy, wyznawane w różnych czasach i przez różne ludy, na odmienność naszych zapatrywań w warunkach zdrowia i choroby, młodości i starości, pomyślności i niepowodzeń, na ustawiczne sprzeczności w stanowisku i poglądach każdego człowieka z osobna i na wiele innych tego rodzaju argumentów. Nie ma potrzeby dłużej rozwodzić się nad tą sprawą. Zarzuty te są zbyt błahe. Ponieważ w życiu codziennym na każdym kroku przeprowadzamy rozumowania dotyczące faktów i istnienia i nie moglibyśmy żadną miarą żyć, nie posługując się ustawicznie tym rodzajem rozumowania, przeto żaden stąd zaczerpnięty zarzut potoczny nie może wystarczyć do tego, aby dowodzenie moralne podkopać. Wielkimi burzycielami pyrronizmu, czyli przesadnych zasad sceptycznych, są czyn, działanie, zajęcia codziennego życia. Owe zasady mogą kwitnąć i triumfować w filozofii szkół, gdzie istotnie trudno albo nawet niepodobna ich zbić. Z chwilą jednak, gdy występują z ukrycia i gdy obecność rzeczywistych zdarzeń poruszających nasze uczucia i namiętności przeciwstawi je potężniejszym zasadom naszej natury - znikają jak dym, a stanowisko najzagorzalszego sceptyka okazuje się takie samo, jak stanowisko wszystkich innych śmiertelników.
Sceptyk zatem lepiej by czynił, nie opuszczając właściwego swego terenu i rozwijając owe bardziej filozoficzne zarzuty, które wynikają z głębszego spojrzenia na sprawę. Ma on, jak się wydaje, aż nadto okazji do triumfu, gdy słusznie obstaje przy tym, że wszelkie dowodzenie dotyczące faktów, wykraczających poza świadectwo zmysłów lub pamięci, opiera się w całości na stosunku przyczyny i skutku, że nasza idea tego stosunku jest wyłącznie ideą dwóch zjawisk, które często były ze sobą połączone, że nie dysponujemy argumentami, które by nas przekonały, iż zjawiska, które według naszego doświadczenia były często połączone, będą również kiedy indziej połączone w taki sam sposób i że do takiego wniosku nie skłania nas nic prócz przyzwyczajenia, czyli pewnego istniejącego w naszej naturze instynktu, któremu co prawda trudno się oprzeć, lecz który, jak każdy w ogóle instynkt, może być zawodny i wprowadzać nas w błąd. Gdy sceptyk obstaje przy tych argumentach, dowodzi swojej siły, a właściwie raczej swojej i naszej ułomności, i zdaje się burzyć, przynajmniej w danej chwili, wszelką pewność i wszelkie przekonanie. Argumenty te można by przedstawić szerzej, gdyby można się po nich spodziewać jakiegoś trwałego dobra czy pożytku dla społeczeństwa.
W tym bowiem tkwi główny i najbardziej kłopotliwy zarzut przeciw przesadnemu sceptycyzmowi, że nie może z niego nigdy wyniknąć żadne trwałe dobro, póki zachowuje on pełną swoją siłę i moc. Wystarczy po prostu spytać takiego sceptyka, o co mu chodzi i co chce osiągnąć przez osobliwe swoje, dociekania, a od razu znajdzie się w kłopocie i nie będzie wiedział, co odpowiedzieć. Wyznawca Kopernika lub Ptolemeusza, broniąc któregoś z tych systemów astronomii, może mieć nadzieję, że wzbudzi u słuchaczy przekonanie, które okaże się stabilne i trwałe. Stoik lub epikurejczyk głosi zasady, które nie tylko mogą okazać się trwałe, lecz nadto oddziałać na postępowanie ludzi. Pyrrończyk natomiast nie może liczyć na to, że jego filozofia wywrze jakiś trwały wpływ na umysł, a gdyby go wywarła - że wpływ ten byłby dla społeczeństwa korzystny. Przeciwnie, musi przyznać, jeżeli w ogóle coś przyzna, że wszelkie życie ludzkie musiałoby zginąć, gdyby teorie jego zapanowały trwale i powszechnie. Wszelka logiczna myśl, wszelkie działanie natychmiast by ustały, a człowiek trwałby w stanie kompletnego letargu, póki nie zaspokojone potrzeby organizmu nie położyłyby kresu nędzy jego żywota. Prawda, że tak fatalnej ewentualności nie bardzo należy się obawiać. Przyroda jest zbyt potężna, aby mogła ją zmóc teoria. A chociaż pyrrończyk dociekliwością swoich rozumowań może wprawić siebie lub innych w chwilową konsternację i zmieszanie, to przecież pierwsze najzwyklejsze zdarzenie życiowe rozwieje wszystkie jego wątpliwości i skrupuły i we wszystkich sprawach działania i myślenia postawi go na równi z filozofami dowolnego innego kierunku, albo i z ludźmi, którzy nigdy filozofią się nie zajmowali. Zbudzony ze swych snów, pierwszy będzie się wraz z innymi z siebie śmiał i wyzna, że wszystkie jego obiekcje są tylko zabawą i mają na celu jedynie wykazanie dziwacznego położenia rodzaju ludzkiego, który musi i działać, i myśleć, i wierzyć, chociaż nie potrafi, mimo najusilniej szych starań, znaleźć dla tych czynności zadowalającej podstawy, ani też oddalić zarzutów, jakie mogą być przeciw nim podniesione.
Część III
Istnieje, rzecz prosta, sceptycyzm bardziej umiarkowany, czyli filozofia akademicka, która może być zarazem trwała i pożyteczna, a która może po części wypływać z owego pyrronizmu, czyli sceptycyzmu przesadnego, jeżeli jego niewiele znaczące wątpliwości zostaną w jakiejś mierze sprostowane przez zdrowy rozsądek i refleksję. Większość ludzi z natury ma skłonność do poglądów o charakterze stanowczym i dogmatycznym; patrząc na rzeczy jednostronnie i nie mając pojęcia o argumentach, które by tu stanowić mogły jakąś przeciwwagę, chwytają się bez namysłu zasad, ku którym czują skłonność; nie mają też żadnego wyrozumienia dla tych, co żywią poglądy przeciwne. Wszelkie niezdecydowanie i niepewność plączą ich myśl, unieruchamiają uczucia, paraliżują działanie. Niecierpliwią się tedy, póki nie wyzwolą się ze stanu, w którym tak źle się czują, i sądzą, że gwałtownością swych twierdzeń i uporczywością przekonań nie mogą się nigdy dość daleko od niego odsunąć. Gdyby jednak tacy dogmatycy zdołali uświadomić sobie osobliwe ułomności rozumu ludzkiego, którym podlega on nawet wtedy, gdy funkcjonuje bez zarzutu i zachowuje maksymalną ścisłość i ostrożność sądu, to tego rodzaju refleksja z natury rzeczy wzbudziłaby w nich większą skromność i powściągliwość, obniżając zarazem ich wysokie o sobie mniemanie i osłabiając uprzedzenia, jakie żywią wobec swoich przeciwników. Człowieka niewykształconego może zastanawiać postawa uczonego, który mimo przewagi, jaką daje mu nauka i rozmyślanie, zwykle przecież sądom swym nie dowierza; a jeżeli jakiś uczony jest wskutek wrodzonego usposobienia skłonny do pychy i uporu - kilka kropelek pyrronizmu może wyleczy go z zarozumiałości, pokazując mu, że niewielka wyższość, jaką ewentualnie uzyskał nad bliźnimi, jest całkowicie bez znaczenia w porównaniu z uniwersalną dezorientacją i pomieszaniem tkwiącym w naturze ludzkiej. Istnieje w ogóle pewien stopień wątpienia, ostrożności i skromności, który nie powinien nigdy opuszczać dobrego myśliciela we wszelkiego rodzaju badaniach i sądach.
Inną formą sceptycyzmu umiarkowanego, która może przynieść ludzkości korzyść, a stanowić naturalny rezultat pyrrońskich wątpliwości i skrupułów, jest ograniczenie naszych badań do przedmiotów najlepiej dostosowanych do niewielkich możliwości rozumu ludzkiego. Wyobraźnia ludzka z natury rzeczy jest wysokiego lotu, zachwyca się wszystkim, co dalekie i niezwykłe, i unosi się dowolnie w najbardziej odległe regiony czasu i przestrzeni, by uciec od rzeczy, które wskutek przyzwyczajenia zbytnio jej spowszedniały. Poprawny zaś sposób sądzenia (a correct judgement) przestrzega metody przeciwnej: unikając wszelkich zbyt daleko i wysoko sięgających roztrząsań, zamyka się w granicach zwykłego życia i spraw, które należą do codziennej praktyki i doświadczenia, tematy zaś bardziej wzniosłe odstępuje umiejętnościom zdobniczym poetów i mówców oraz sztuce kapłanów i polityków. Najskuteczniejszą drogą, prowadzącą do zajęcia tak zbawiennego stanowiska, jest przekonać się raz do głębi o sile pyrrońskiego wątpienia i o tym, że nic nas nie potrafi od niego uwolnić z wyjątkiem wielkiej potęgi przyrodzonych instynktów. Ci, którzy mają zamiłowanie do filozofii, będą mimo to kontynuować badania, gdyż pominąwszy bezpośrednią przyjemność, towarzyszącą takim zajęciom, zdają sobie sprawę, iż poglądy filozoficzne nie są niczym innym, jak odbiciem (rejflections) powszedniego życia, skorygowanym i usystematyzowanym. Nigdy jednak nie ogarnie ich pokusa wykroczenia poza granice życia powszedniego, póki pamiętać będą o niedoskonałości, wąskim zasięgu i niedokładnym funkcjonowaniu władz, którymi się posługują. Skoro nie umiemy podać zadowalającej racji, dla której po tysiąckrotnym doświadczeniu wierzymy, że kamień upadnie, a ogień spali - czyż zdołamy kiedykolwiek uzasadnić pogląd, który mówiłby o początku światów lub o miejscu przyrody w wieczności?
To zawężenie badań jest w samej rzeczy czymś tak pod każdym względem racjonalnym, że aby przekonać nas o nim, wystarczy najbardziej pobieżny rozbiór przyrodzonych władz umysłu ludzkiego i zestawienie ich z tym, co stanowi ich przedmiot. Zobaczymy wtedy, co jest właściwym polem nauki i badań.
Wydaje mi się, że jedynym przedmiotem nauk abstrakcyjnych i rozumowania demonstratywnego jest wielkość i liczba i że wszelkie wysiłki zmierzające do rozszerzenia tego doskonalszego rodzaju wiedzy poza ten zakres są czystą sofistyką i złudzeniem. Ponieważ składniki wielkości i liczby są całkiem podobne, przeto stosunki między nimi komplikują się i wikłają i nie ma nic ciekawszego, a zarazem użyteczniejszego, jak śledzić za pomocą różnorodnych środków ich równość lub nierówność poprzez różne ich przejawy. Ponieważ jednak wszystkie inne idee są wyraźnie od siebie różne i odmienne, przeto nawet przy ich najdokładniejszym roztrząsaniu możemy jedynie spostrzec tę odmienność i na podstawie prostego zastanowienia się orzec, że jedna rzecz nie jest drugą. Jeśli zaś zdarzy się w tym zakresie jakaś trudność, pochodzi ona wyłącznie z nieokreślonego znaczenia słów, które można poprawić za pomocą lepszych definicji. Tego, że kwadrat przeciwprostokątnej jest równy sumie kwadratów dwóch pozostałych boków, nie można wiedzieć, mimo najdokładniejszego określenia wyrazów, bez badań i przeprowadzenia odpowiedniego rozumowania. Aby się jednak przekonać o prawdziwości zdania, że tam, gdzie nie ma własności, nie ma też niesprawiedliwości, wystarczy zdefiniować poszczególne wyrazy, wyjaśniając, że niesprawiedliwość jest naruszeniem własności. Zdanie to jest w istocie po prostu mniej dokładną definicją. Tak samo ma się rzecz z owymi wszystkimi rzekomymi wnioskami sylogistycznymi, które można znaleźć w każdej dziedzinie wiedzy, z wyjątkiem nauk o wielkości i liczbie; o wielkości zaś i liczbie można, jak sądzę, orzec z całym spokojem, że są one jedynym właściwym przedmiotem wiedzy posługującej się dowodzeniem demonstratywnym.
Wszystkie inne badania ludzkie dotyczą wyłącznie faktów i istnienia, te zaś, rzecz prosta, nie nadają się do dowodzenia demonstratywnego. Cokolwiek jest, może nie być. Żadne zaprzeczenie faktu nie może prowadzić do sprzeczności. Nieistnienie każdego bez wyjątku bytu (being) jest równie jasną i wyraźną ideą, jak jego istnienie. Zdanie stwierdzające, że byt ów nie istnieje, chociażby było fałszywe, jest równie zrozumiałe i jasne jak zdanie stwierdzające, że istnieje. Inaczej ma się rzecz z naukami w ścisłym tego słowa znaczeniu. Tu każde zdanie, które nie jest prawdziwe, jest bałamutne i niezrozumiałe. Ze pierwiastek sześcienny z 64 równa się połowie 10, jest zdaniem fałszywym, którego niepodobna zrozumieć. Ale że Cezar albo archanioł Gabriel, albo inna jakaś istota, nigdy nie istniała, może być zdaniem fałszywym, które niemniej jest w pełni zrozumiałe i nie prowadzi do sprzeczności.
Istnienie więc wszelkiego bytu można udowodnić jedynie za pomocą argumentów czerpanych z jego przyczyn lub skutków; te zaś argumenty opierają się całkowicie na doświadczeniu. Jeżeli rozumujemy a priori, wtedy jakakolwiek rzecz może nam się wydać zdolna wytworzyć jakąkolwiek inną. Upadniecie kamyczka może na dobrą sprawę zgasić słońce, a życzenie ludzkie kierować biegiem planet po orbitach. Jedynie doświadczenie poucza nas o naturze i granicach przyczyny i skutku i pozwala z istnienia jednego przedmiotu wnosić o istnieniu innego. [Owa bezbożna zasada dawnej filozofii Ex nihilo nihil fit, wykluczająca stworzenie materii, na gruncie tej filozofii traci rację bytu. Nie tylko wola Najwyższej Istoty może stworzyć materię, lecz, ujmując rzecz a priori, stworzyć ją może wola jakiejkolwiek innej istoty lub jakakolwiek w ogóle przyczyna, jaką tylko potrafi wskazać najbardziej bujna wyobraźnia.] Taka jest podstawa rozumowania moralnego, które leży u podstaw większej części wiedzy ludzkiej i z którego płyną wszelkie działania i postępki człowieka.
Rozumowanie moralne dotyczy albo faktów szczegółowych, albo ogólnych. Wszelkie rozważania życiowe dotyczą faktów szczegółowych, a tak samo wszelkie dociekania w zakresie historii, chronologii, geografii i astronomii.
Naukami, które zajmują się faktami ogólnymi, są polityka, filozofia naturalna, medycyna, chemia itd., gdzie bada się własności, przyczyny i skutki całych kategorii zjawisk.
Nauka o Bogu, czyli teologia, dowodząc istnienia Boga i nieśmiertelności duszy, składa się po części z rozumowań dotyczących faktów szczegółowych, po części z rozumowań dotyczących faktów ogólnych. Ma oparcie w rozumie, o ile zasadza się na doświadczeniu. Najlepszym jednak i najsilniejszym jej oparciem jest wiara i objawienie boskie.
Etyka i estetyka są raczej sprawami smaku i odczuć (taste and sentiment) aniżeli rozumu. Piękno, czy to duchowe, czy fizyczne, raczej czujemy, niż postrzegamy. Jeżeli zaś na jego temat rozumujemy i usiłujemy ustalić jego kryterium - to rozważamy tu fakt nowy, mianowicie smak ludzki w ogóle lub też inny jakiś fakt tego rodzaju, że może być przedmiotem rozumowania i badań.
Jeżeli przejęci tymi zasadami przebiegniemy biblioteki, jakiegoż musimy dokonać spustoszenia! Biorąc do ręki jakiś tom, traktujący np. o teologii albo szkolnej metafizyce, zapytujemy: Czy zawiera jakieś rozumowanie abstrakcyjne, dotyczące wielkości lub liczby? Nie. Czy zawiera jakieś oparte na doświadczeniu rozumowanie dotyczące faktów i istnienia? Nie. A więc w ogień z nim, albowiem nie może zawierać nic prócz sofisterii i złudzeń!